27.07.2014 r.
(Sławek)
Pobudka rano. Dzis mielismy w planach poplynac do Makao. Rezygnujemy. Delikatnie mowiac wszyscy juz jestesmy zmeczeni. Dzis tez wylatujemy z HKG, a wiec upchanie jeszcze tego miejsca w naszej trasie byloby zwykla przesada. Do takich wnioskow dochodzimy i odpuszczamy pomysl. Jakas alternatywa? Stwierdzamy, ze zwiedzimy wyspe Hong Kong. Wczoraj zaledwie liznelismy ten kawalek Hong Kongu - skupilismy sie bardziej na Kowloon.
Wychodzimy z naszego hoteliku, wsiadamy do pietrowego tramwaju i jedziemy na wschod wyspy. Wysiadamy na ostastnim przystaku - zajezdni.
W poblizu jest lokalny targ. Nasze klimaty, idziemy! Jest tu wszystko, co zwiazane z jedzeniem, jak w typowej Azji. Kroluja oczywiscie ryby i inne owoce morza. Przepychamy sie miedzy straganami. W koncu bodzce smakowe wymuszaja na nas decyzje - jemy sniadanie. W uliczce opodal znajdujemy lokalna resteuracyjke. Wchodzimy. Sami Chinczycy. Wszyscy wzrok kieruja na nas. Troche nieswojo ale znajdujemy wolny stolik w rogu. Podchodzi kelner. Niestety nie mowi po angielsku, nie maja tez w tym jezyku menu. W pelni zdajemy sie na wyczucie kelnera, ktory zachwala poszczegolne pozycje 'w krzaczkach'. Losowo wybieramy 3 rozne - najwyzej sie wymienimy z dziewczynami (ja zjadam wszystko... ;-) ).
W koncu dostajemy po pozadnej misce zupy z pierozkami/mieskiem i warzywami. Smaczne :-). Tutejsze sniadanie jak nasz obiad - ale widze, ze tutejsi jedza mniej wiecej co my. Jest dobrze :-).
Ufff... Kalorie trzeba spalic. Idzemy na nadbrzeze. Chcemy zobaczyc lokalny port.
Po drodze mijamy swiatynie chinska. Wchodzimy? A jakze!
Wejscie do swiatyni.
W srodku. Klimat jak z horrorow - polmrok, zapach kadzidel i dziwne spojrzenia Chinczykow...
A my? .... Robimy zdjecia ;-)
Podwieszane kadzidla. W zasadzie ozna kupic wszystko w darach dla ich bozkow - kadzidla, papierowe wersety modlitw do spalenia, zywnosc pozostawiana przed figorkami ich swietych...
A oto jeden z nich....
Czyz Cejrowski nie mial racji mowiac iz ichniejsza wiara (podobnie jak wiara w Budde) to wiara w demony i szatana? Czyz Cos dobrego, w co sie wierzy posiada rogi i kly?... :-\
Miejscowy opiekun swiatyni. Niezbyt zadowolony z naszej obcnosci....
Modlitwy palone w piecu modlitewym... Mozna nabyc gotowe lub napsac samemu.
Trafiamy w koncu na nabrzeze. Takie wolne od zgielku i turystow. W oddali widac wiezowce. Jednak na 1 planie - to co nas najbardziej interesuje - zycie rybakow. Tu czas sie zatrzymal...
... drewniane lodki przenosza nas w czasie.
Wiemy, ze opodal tetni zycie, ze na 1 m2 upakowanych jest wiele, wiele ludzi (Chinczycy potrafia budowac...)...
... my sie jednak skupiamy na zyciu rybakow. Obserwujemy prymitywne lodki, ktore przybijaja lub odbijaja od nabrzeza.
Chwila wytchnienia w jednym z licznych miejsc relaxu. To tutaj mieszkancy okolicy moga spedzic wolny czas.
Idac wzdluz portu trafiamy do kolejnej swiatyni.
W powietrzu unosi sie duszacy zapach kadzidel.
Bostwa podobne do tych ogladanych w poprzedniej swiatyni.
Nic tu po nas. Jakos nie bardzo chce nam sie ogladac kolejne miejsce kultu.... dla nas - demonow :-/
Dzis jest niedziela. Trafiamy w koncu do kosciola.
Po mszy lecz w srodku jeszcze grupki osob. Zainteresowla sie nami pewnaa Chinka, opowiada o zyciu parafi. Dostajemy nawet w prezencie album katolicki o kosciele w HKG, niestety ... w 'krzaczkach'...
Na miejscu probujemy odspiewac nasz ulubiony Psalm - 23 ale troch slabo nam wychodzi... ;-)
Podonie jak z Ewangelia Sw. Jana...
Wsiadamy do tramwaju i jedziemy na przeciwlegly koniec wyspy.
W samym centrum zamkniete ulice. Zbieraja sie tlumy Azjatow, biesiaduja na kartonach w roznych grupkach. Poczatkowo nie wiemy o co chodzi...
Dowiadujemy sie szybko, ze to liczni filipinscy emigranci, ktorzy pracuja jako pomoc domowa oraz pracownicy niewykwalifikowani przez 6 dni w tygodniu, zas niedziele maja wolna. Wybieraja wspolne z pobratymcami spedzenie czasu. Nie maa swojego kata, wiec spotykaja sie na ulicach centralnej czesci HKG. Graja w karty, czytaja, wspominaja...
... czasem tez organizuja wspolne tradycyjne przedstawienia...
... ktorych wartosc kulturalna ocenia ... filipinska komisja ;-)
Wracajac do hotelu trafiamy tez na protesty emigrantow palestynskich - na znak sprzeciwu wobec agresji Izraela.
W hotelu pakujemy sie i wychodzimy. Na migi dopytujemy sie naszej chinskiej recepcjonistki, jak najlepiej i najszybciej trafic na lotnisko. O dziwo - dogadalismy sie. Zrozumiala nas i podpowiada najtansze rozwiazanie - autobus bezposredni na sztuczna wyspe z lotniskiem. Zegnamy sie z obsluga i wychodzimy. o dziwo nasza recepcjonistka idzie za nami. Moze do sklepu? A gdzie tam, staje obok nas na przystanku. Upewnia sie, ze wsiadamy do wlasciwego autobusu. No pelen szacun - jak mawiaja mlodzi... ;-). Jestesmy pod wrazeniem.
Na lotnisku przebieamy sie w swieze ciuchy i .... lecimy!
To nasz A 380. Po wejsciu na poklad Natka zauwaza, ze lecimy zamiast do Dubaju to do Bangkoku. Co jest? Wolamy obsluge ale podobne pytania maja inni... Okazuje sie, ze linie polaczyly loty i jest tam wlasnie miedzyladowanie. Historia w zasadzie bez znaczenia gdyby nie to, ze w BKK mamy 2 godziny przerwy. Mozemy wyjsc na lotnisko lub zostac w samolocie. Zostajemy. Pytam stewardesse czy istnieje szansa aby corka weszla na gorny poklad samolotu. Ona przeczaco kreci glowa, jednak po 0 min. podchodzi do nas przelozona stewardess i pyta kto chce zwiedzic 2 pietro samolotu. Oczywiscie - Natka :-). Jednak szybko dopytuje czy moge dopilnowac corki.... ;-). Wchodze razem z nimi :-). Szlag trafil baterie w aparacie. Musicie uwierzyc na slowo. Tam jest luxus. Ale i cena biletu 3-4 razy drozsza. Wolimy sie 'pomeczyc' w economy.... ;-).
W koncu docieramy do celu - do domu. Bo tu sie zawsze wraca po przygodach :-)
Oprocz Rodzicow, ktorzy zgotowali nam szumne przyjecie, czekal na nas Michas!!! Stesknil sie chlopak za nami, a jego tekst, ze postepujemy nie fair bo bierzemy Natke na fajne wyprawy a jego zostawiamy tylko z dziadkami wycisnal nam lzy z oczu. Pojechalismy z nim nad Baltyk - tony piasku, kubelki wody i noclegi w namiocie - chyba byl zadowolony .... ;-).
Natka tylko nam po cichu powiedziala, ze nie dala by sie tak nam 'wmanewrowac' ... ;-) i nawet w plecaku ale by pojechala z nami do Azji... ;-)
To koniec naszej przygody w tym roku.
Tradycyjne podziekowania slemy tym wszystkim, ktorzy przyczynili sie do niej.
Oczywiscie Bogu, bez ktorego pomocy pewnie nic by nam nie wyszlo, Rodzicom, ktorzy zostali z Michalem, i Wam czytelnicy tego boga za kibicowanie i komentarze :-).
SKiN