15.07.2015
(Karolina)
Wczoraj rano bylam pelna obaw co do wiarygodnosci Juliana i tego co chce nam pokazac. Slawek oczywiscie mnie uspokajal i mial racje. Po pierwszym dniu uznalismy ze kolejny rowniez spedzimy na zwiedzaniu wyspy na motorkach. Dzien zaczelismy od zakupow na miejscowym targowisku. Kupilismy ryby swiezo wylowione z morza, warzywa, owoce i niesamowicie intensywnie pachnacy olej kokosowy. Julian zaproponowal, ze dzis specjalnie dla nas ugotuje obiad w podziekowaniu za wczorajsze zaproszenie. Obladowani zakupami pojechalismy do jego domu rodzinnego w Paperu, aby zostawic zakupy. .... [Całość posta niżej]
Poznalismy jego rodzicow. Po wymianie uprzejmosci pojechalismy dalej. Julian zaproponowal, ze pokaze nam jaskinie. Jest gleboka i ciemna. Dzis nie zapomnielismy zabrac latarki. Nie byla tak okazala jak wczoraj. Okazala sie ujeciem wody dla trzech gospodarstw.
Od rana dzis pada z krotkimi przerwami. Chcac nie chcac zakladamy deszczaki i ruszamy dalej. Teraz jedziemy do Ouw, to na poludniu wyspy. Widoki sa niesamowite. Ile przyjemnosci jest z jazdy motorkiem, rozwiany wlos i muszki miedzy zebami to widok szczesliwego pasazera (w Indonezji tylko kierowca ma obowiazek zakladania kasku). Zatrzymujemy sie w Ouw. Julian proponuje aby zobaczyc jak domowym sposobem wyrabiane sa naczynia gliniane. Przy domu stoi mala drewniana chatka a w niej recznie wyrabiane garnki, miski, ktore schna i czekaja na wypalenie. Narzedziami, ktore sluza do ksztaltownia formy sa muszle mieczakow. Starza kobieta siada do "kola garncarskiego" i zaczyna tworzyc wspamialą wazę do zupy. Opowiada o tym w swoim jezyku. Julian probuje tlumaczyc. Do wypalania garnkow sluzy tylko jeden rodzaj drewna - sagu. Ustawia sie garnek obklada dewnem i to caly proces wypalania. Nie ma specjalnych piecy. Po prostu w ognisku.
Poznalismy jego rodzicow. Po wymianie uprzejmosci pojechalismy dalej. Julian zaproponowal, ze pokaze nam jaskinie. Jest gleboka i ciemna. Dzis nie zapomnielismy zabrac latarki. Nie byla tak okazala jak wczoraj. Okazala sie ujeciem wody dla trzech gospodarstw.
Od rana dzis pada z krotkimi przerwami. Chcac nie chcac zakladamy deszczaki i ruszamy dalej. Teraz jedziemy do Ouw, to na poludniu wyspy. Widoki sa niesamowite. Ile przyjemnosci jest z jazdy motorkiem, rozwiany wlos i muszki miedzy zebami to widok szczesliwego pasazera (w Indonezji tylko kierowca ma obowiazek zakladania kasku). Zatrzymujemy sie w Ouw. Julian proponuje aby zobaczyc jak domowym sposobem wyrabiane sa naczynia gliniane. Przy domu stoi mala drewniana chatka a w niej recznie wyrabiane garnki, miski, ktore schna i czekaja na wypalenie. Narzedziami, ktore sluza do ksztaltownia formy sa muszle mieczakow. Starza kobieta siada do "kola garncarskiego" i zaczyna tworzyc wspamialą wazę do zupy. Opowiada o tym w swoim jezyku. Julian probuje tlumaczyc. Do wypalania garnkow sluzy tylko jeden rodzaj drewna - sagu. Ustawia sie garnek obklada dewnem i to caly proces wypalania. Nie ma specjalnych piecy. Po prostu w ognisku.
Ni stad Slawek zapytal sie Juliana czy moze dowiedziec sie od wiesniaczki czy zna kogos kto wytwarza Arak. Arak to najpopularniejszy alkohol w Indonezji, wyrabiany z mleczka mlodych pedow palmy. Poddawane jest ono fermentacji i nastepnie gotowany w wielkich garach. Nastepnie naklada sie na gotujacy wywar specjalne naczynie, podlacza do instalacji z bambusa, uszczelnia i czeka cierpliwie az sie skropli. Z 70 litrow zacieru otrzymuje sie 10 litrow czystego araku. Jak sie okazalo kobieta, ktora wytwarza garnki wie tez gdzie jest taka "fabryka". Krazymy kretymi sciezkami gdzies w glebi dzungli. Po 10-15 minutach docieramy do chatki z ludzmi, ktorzy sa wlasnie w trakcie produkcji. Nasza wizyta jakos bardzo ich nie zdziwila i nie czuli sie skrepowani. Slawek do woli mogl robic zdjecia i zostalismy nawet poczestowani arakiem. Mnie sam zapach odrzuca, Slawek nie odmowil. Okazalo sie, ze mozna tez kupic u nich arak. Korzystamy z okazji. Podobno z cola i limonka smakuje calkiem fajnie. Zegnamy sie i wracamy do naszych motorkow. Jedziemy na plaze na najbardziej wysuniety cypel na wyspie. Korzystajac z chwili bez deszczu rozsiadamy sie i nagle nie wiadomo skad pojawia sie miejscowy. To jego prywatna plaza i musimy zaplacic za wstep na nia. W koncu zbieramy sie. Obok plazy jest dzungla. Slawek namawia Juliana aby chociaz kawalek zobaczyc - tylko 100 m. w glab. Niechetnie ale sie zgadza. Docieramy do jakiegos domostwa ukrytego pomiedzy gaszczem. Zaczyna coraz mocniej padac. Wracamy. Kolo naszych motorkow stoi ten sam miejscowy co byl na plazy. Smieję sie, ze zaraz okaze sie, ze to jego prywatna dzungla i musimy zaplacic za wstep do niej. I wcale sie nie pomylilam. Gosc zaczyna dosc dobitnie krzyczec i wymachiwac rekoma wdajac sie w dyskusje z Julianem. Pytamy sie o co chodzi. Bez pozwolenia weszlismy do jego dzungli i mamy mu zaplacic. Kiedy chcemy to zrobic on odchodzi i nie chce przyjac pieniedzy. Jest agresywny. Sytuacja niezbyt mila, nie wiemy czy czlowiek biegnie do domu po bron, czy po cos innego. Szybko wsiadamy na motorki i sie zwijamy z tego miejsca. Wracamy do Paperu. Razem z Julianem przygotowujemy wspolnie obiad. To nowe doswiadczenie i uczymy sie czegos nowego. Rewelacja. Obiad byl przepyszny. Gotowane slodkie ziemniaki, grilowane ryby na lisciu bananowca i podsmarzana cebulka czewona z pomidorami i chili. Najedzeni a wrecz objedzeni odpoczywamy na tarasie przed domem. W koncu zbieramy sie do Saparua. Za chwile zachod slonca. Pora pomyslec co jutro.
[KS]
(Kilka komentarzy do zdjec mojego autorstwa [SS] aby poszerzyc informacje):
Rano sie nie kapiemy w morzu. Podobno plywaja jakies parzace stworzenia. Na nasze pytanie czy to meduzy (jelly fish) Julian odpowiada: 'no, no fish' ... ;-). W koncu wyszlismy na plaze z Robertem (wlascicielem noclegowni) i znalezlismy stworzenie - takie jak na lisciu. Parzy ale podobno jest jadalne. Nie mam pojecia co to jest...?
Na bazarku czyli markecie. To miejsce kluczowe dla calego archipelagu 4 wysp. Wszyscy tu przybywaja aby cos sprzedac lub kupic. Tak czy siak ruch jest. Karolin z Julianem kupuja ryby.
Wacham ryby, wszystkie swieze, dopiero co z lodzi wyjete. Klimaty :-)
Nie mozemy zapomniec o warzywach i owocach.
Kolejna jaskinia w okolicy Paperu. Ta sluzyla do czerpania dobrej wody.
Cmentarz muzulmanski w okolicach wioski Sori. Problem maja z chowaniem zmarlych bo kuc dziure w skale musza...
Obrzeze wioski Ouw. Wyrob tradycyjnych garnkow...
... i ich wypalanie w glinie.
Tak, Karolina troche skrocila wrazenia z 'bimbrowni'. Niesamowite! Udalo nam sie dotrzec do ukrytej w dzungli chatynki gdzie produkuja arak. Nie, nie bede opisywal - zobaczcie sami!!! :-). Z dedykacjami dla Rafala :-).
Chlodnica to dlugie bambusowe prety chlodzone jedynie powietrzem. W powtornym obiegu skraplany arak. Gotowy do spozycia.
Kosztujemy i my. Tzn. ja.
Docieramy do poludniowo-wschodniego cypla wyspy. Julian mowi, ze w tych okolicach czesto morze zabiera lodki z rybakami i mieszkancami sasiedniej wyspy - Nusa Laut podazajacych na market do Saparua.
Wchodzimy do dzungli...
Po kilkuset metrach trafiamy na samotna chatynke...
Scenki z dzungli.
Po powrocie do Paperu wspolnie z Julianem, w domu jego rodzicow przygotowujemy obiad ze skladnikow, ktore rano nabylismy. Julian mowi ze polowa ryb w zupelnosci wystarczy abysmy sie najedli do syta. Reszta dla jego zony i dzieci.
Rodzice Juliana. Przesymatyczni ludzie :-)
Hmmmm... bez komentarza, kroje cebulke... ;-)
W kuchni pieczemy ryby...
... na lisciu bananowca z uzyciem oleju kokosowego. Niesamowity aromat.
Po glownym posilku przyszedl czas na owoce.
Wieczorem, gdy wracamy 'do siebie' widzimy u naszego gospodarza ciekawa scenke - naprawianie sieci rybackich. Krece film ale nijak sie w tym polapac nie moge.
Pora spac....
[SS]
[KS]
(Kilka komentarzy do zdjec mojego autorstwa [SS] aby poszerzyc informacje):
Rano sie nie kapiemy w morzu. Podobno plywaja jakies parzace stworzenia. Na nasze pytanie czy to meduzy (jelly fish) Julian odpowiada: 'no, no fish' ... ;-). W koncu wyszlismy na plaze z Robertem (wlascicielem noclegowni) i znalezlismy stworzenie - takie jak na lisciu. Parzy ale podobno jest jadalne. Nie mam pojecia co to jest...?
Na bazarku czyli markecie. To miejsce kluczowe dla calego archipelagu 4 wysp. Wszyscy tu przybywaja aby cos sprzedac lub kupic. Tak czy siak ruch jest. Karolin z Julianem kupuja ryby.
Wacham ryby, wszystkie swieze, dopiero co z lodzi wyjete. Klimaty :-)
Nie mozemy zapomniec o warzywach i owocach.
Kolejna jaskinia w okolicy Paperu. Ta sluzyla do czerpania dobrej wody.
Cmentarz muzulmanski w okolicach wioski Sori. Problem maja z chowaniem zmarlych bo kuc dziure w skale musza...
Obrzeze wioski Ouw. Wyrob tradycyjnych garnkow...
... i ich wypalanie w glinie.
Tak, Karolina troche skrocila wrazenia z 'bimbrowni'. Niesamowite! Udalo nam sie dotrzec do ukrytej w dzungli chatynki gdzie produkuja arak. Nie, nie bede opisywal - zobaczcie sami!!! :-). Z dedykacjami dla Rafala :-).
Chlodnica to dlugie bambusowe prety chlodzone jedynie powietrzem. W powtornym obiegu skraplany arak. Gotowy do spozycia.
Kosztujemy i my. Tzn. ja.
Docieramy do poludniowo-wschodniego cypla wyspy. Julian mowi, ze w tych okolicach czesto morze zabiera lodki z rybakami i mieszkancami sasiedniej wyspy - Nusa Laut podazajacych na market do Saparua.
Wchodzimy do dzungli...
Po kilkuset metrach trafiamy na samotna chatynke...
Scenki z dzungli.
Po powrocie do Paperu wspolnie z Julianem, w domu jego rodzicow przygotowujemy obiad ze skladnikow, ktore rano nabylismy. Julian mowi ze polowa ryb w zupelnosci wystarczy abysmy sie najedli do syta. Reszta dla jego zony i dzieci.
Rodzice Juliana. Przesymatyczni ludzie :-)
Hmmmm... bez komentarza, kroje cebulke... ;-)
W kuchni pieczemy ryby...
... na lisciu bananowca z uzyciem oleju kokosowego. Niesamowity aromat.
Po glownym posilku przyszedl czas na owoce.
Wieczorem, gdy wracamy 'do siebie' widzimy u naszego gospodarza ciekawa scenke - naprawianie sieci rybackich. Krece film ale nijak sie w tym polapac nie moge.
Pora spac....
[SS]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz