(Slawek)
Wstajemy o 5.30. O 7 rano mamy lodz do Ambon z Haria. Szybkie pakowanie obmycie twarzy. Zabieramy mokre ciuchy, ktore nie zdazyly wyschnac od wczoraj. Nie ma czasu aby cos przegryzc. Wychodzimy. Czekamy na Juliana, jego zone i syna. Trzema motorkami maja nas zawiezc do portu. Blisko - 20 minut jazdy skuterkiem. W koncu sa. Wsiadamy i jedziemy. Po drodze moczy nas deszcz. To z porannych mgiel tworza sie chmury. To tez pora monsunowa dla tych rejonow - nie ma sie co dziwic. W porcie stoi juz lodz. Szybko zegnamy sie z Julianem i jego rodzina, kupujemy bilety i pedem wsiadamy na sped boata.... [Całość posta niżej]
Tak jak poprzednio wszystkie miejsca sa numerowane i bilety sprzedawana na konkretne siedzenia. Nasze zajmuje kobieta z 2 dzieci - synkiem okolo roku i corka - moze 4 lata. Jakos sie wspolnie upychamy na 4 siedzeniach. Maluch poczatkowo sie nas boi ale corka spokojnie siada mi na kolanach. I tak jak w drodze z Ambon na Saparua tak i teraz - na pokladzie pelno sprzedawczyn wszelakiego kulinarnego dobra: gotowanych jajek, zupek w kubkach, chipsow, przonych ziemniakow, ciastek i ciasteczek... Jest wszystko. Zauwazam jakas dziwna gre pomiedzy sprzedawczyniami a pasazerami - im blizej do wyplyniecia - tym wiecej osob cos kupuje. W koncu kazdy na cos sie decyduje. Gra polega na tym aby przeciagnac czas oczekiwania na zakup prawie do chwili wyplyniecia - 'a moze nie zdazy wyskoczyc z lodzi' - zdaje sie mysla pasazerowie o przekupkach... ;-). Nasza rodzinka tez zaopatruje sie w ciasteczka i chipsy (jakby nie mogli kupic wczesniej na ladzie i to taniej....). Po chwili prawie wszystko laduje i tak na podlodze - maluch sie rozkreca... ;-). Matka jest przemila, probuje z nami rozmawiac ale zna tylko pare zwrotow w tym egzotycznym jezyku - angielskim. Jednakze dowiadujemy sie, ze jest z Ouw (tam bylismy 2 dni wczesniej) i czasem plywa do Ambon ale w jakim celu? to juz przerastalo nasze wspolne mozliwosci. Troche mi glupio bo przed przyjazdem do jakiegos kraju warto sie nauczyc chociazby ze 100 najbardziej popularnych slow.
Maluch rozkrecil sie na calego. Ciasteczka juz na niego nie dzialaja. Jedynym ratunkiem na uspokojenie malca jest... pierś. Glupio mi, wiec wykrecam glowe w druga strone, sek w tym ze po drugiej stronie dwie kolejne matki w ten sam sposob uciszaja swoje pociechy... No coz - zostaje ... sufit.
Doplywamy. Zgielk na calego przy wyjsciu ale nam sie jakos udaje zejsc calo po trapie. Juz chemy isc do portu ale Karolina zauwaza, ze nasza towarzyszka podrozy ma problem - nie moze zejsc.
- Pomoz jej - mowi.
Pomagam z bagazem, wracam po malca. Jakos sie udalo :-).
Lapiemy bemo do Kota Ambon. Wczesniej ustalamy cene aby nie bylo niespodzianek.
Dojezdzamy do Martika Market - punku przesiadkowego. Caly market opustoszaly. Ciekawe co sie stalo? Pozniej dowiedzielism sie, ze wlasnie sa ichniejsze swieta zwiazane z ramadanem. Na dodatek prezydent wydluzyl o kilka dni czas wolny od pracy. Wszystko pozamykane. Banki zapewne tez - a liczylismy na wymiane pieniedzy.
Kolejnym bemo jedziemy do naszego znajomego hoteliku. Pani w recepcji nas od razu poznaje :-). Trudno - jakos nie wtapiamy sie w tlum... ;-). Swoja droga - jedynych bialych jakich widzielismy na Ambon to kilku bule na lotnisku i 2 kobiety na poludniu wyspy, kiedy wczesniej wyskoczylismy do wioski z plaza.
Kolejnym bemo jedziemy do naszego znajomego hoteliku. Pani w recepcji nas od razu poznaje :-). Trudno - jakos nie wtapiamy sie w tlum... ;-). Swoja droga - jedynych bialych jakich widzielismy na Ambon to kilku bule na lotnisku i 2 kobiety na poludniu wyspy, kiedy wczesniej wyskoczylismy do wioski z plaza.
Zrzucamy bagaze i idziemy cos zjesc. Tylko gdzie? Wszystko pozamykane. W drodze do portu odnajdujemy jakiegos otwartego warunga (przyuliczna knajpke). Udaje sie nam cos zjesc. Karolina narzeka na zoladek - prawie nic nie je.
Po drodze widzimy cale rzesze wojska. Domyslamy sie, ze jest to zwiazane z koncowka ramadanu i faktem, ze to zaczepny rejon i moga zdarzyc sie zamieszki podobne do tych sprzed lat.
Po drodze widzimy cale rzesze wojska. Domyslamy sie, ze jest to zwiazane z koncowka ramadanu i faktem, ze to zaczepny rejon i moga zdarzyc sie zamieszki podobne do tych sprzed lat.
Wracamy do hoteliku i padamy zmeczeni. Tu jest internet, wiec jednak mobilizujemy sie aby puscic jakiegos posta. Z tym jednak zawsze jest problem - zmeczenie. Wiemy jednak, ze jesli teraz nie zapiszemy swych przezyc, emocji - pozniej bedzie to po łebkach.
Doooobraaaanoooooc....
Meczet w AmbonTylko nieliczne sklepy sa dzis otwarte.
Już myślałem że zagineliście w tej dzungli .
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy MF i J
Jakoś udało nam się przeżyć.... ;-)
OdpowiedzUsuńSorry za opóźnienia ale tylko w nielicznych miejscach mamy internet i to dość kiepski (długo ladują się zdjecia).
Mamy jednak nadzieje, ze pozostanie cię z nami do końca wyprawy.
Zobowiązuje my się, ze tym razem do kończymy wpisy jednym ciągiem :-)
SKiN
Rozumiem, ze blyszczy plecha grzyba w podlozu, w opadlych lisciach. Mozna nia potrzec sprzet itp. Panienki ozdabialy sie tym (i rzekomo do dzis na Karolinach) przez wkladania sobie blyszczka do wlosow. Zamawiam zdjecie Dowodcy z wasami umajonymi grzybem i Natki z umajonym czolem. Oczywiscie zdjecie trzeba robic w ciemnosci z dluzsza ekspozycja w zaleznosci od czulosci kamery. Nie jestem pewien czy wskazane obiekty potrafia siedziec spokojnie biorac pod uwage ich ruchliwosc...
OdpowiedzUsuńpozdRA
RA
PS
W Ambon dziala kilka uniwersytetow (!). To wynik lawinowego zakladania uniwersytetow przez kolejnych gubernatorow w latach 50-tych. Oczywiscie nie bedziecie mieli okazji zapoznac sie z nimi, ale rzekomo poziom ich jest absolutnie skandaliczny. Sam bylem swiadkiem wykladu uniwersyteckiego w malej salce, a wiekszosc studentow stala na ulicy, i to w samej Jakarcie (latach 80-tych)! Przypomina to wybuch szkol wyzszych w Polsce w latach ostatnich.
RA