26.07.2014 r.
(Sławek)
Tak jak piasala Karolina dzien wczesniej. Bylismy zalamani. Czym? Nasza niefrasobliwoscia. Zawsze udawalo nam sie zdobyc nocleg tam gdzie bylismy. Raczej nie bylo z tym wiekszego problemu, az tu naraz... Trudno. Jakos i tym razem nam sie poszczescilo. Trzeba jednak zaznaczyc ze nie byl to szczesliwy poczatek w HKG.
Nasz kuzyn Tomek przemierza ten szlak bardzo czesto lecz nie przyszlo nam do glowy, ze musimy prosic o wsparcie lostyczno-noclegowe...
Tu zdobywamy nocleg. Wlascicielka ni w zab po angielsku. Za chwile Natka padnie na swym lozku...
Rano wstajemy z niemalym kacem moralnym. Jak to sie stalo, ze nie zadbalismy o ten kawalek naszej podrozy...
Wychodzimy z hoteliku. To jeden z wielu drapaczy chmur. Nasz 'hotelik' to zaledwie 1 pietro w tym budynku. Cos trzeba zjesc na sniadanie. Znajdujemy jakas loklna knajpke. Wyglada dosc zachecajaco - zaciaga tam przechodniow ulicznych, wiec i nas zaciagnelo :-). Tosty, dzem, bagietki...? Nic z tych rzeczy. Na sniadanie serwuja pikantnego kurczaka, ryze i makarony we wszelkiej postaci, pod warunkiem, ze sa na ostro, wszelkie chinskie zupki i ... co tam jeszcze...
Kazdy z nas cos wybiera. Jest z tym pewien problem - menu w 'krzaczkach', sa tylko obrazki, zdajemy sie na nie przy zamowieniu. Czysta loteria. Najtrafniej wybrala Natka - zupke z makaronem na pikantno z wkladkami. Nam sie mniej poszczescilo. Jednakze chodzilo o zapelnienie deficytu w zoladku na kilka godzin.
Rano pada. Zastanawiamy sie co jesli tak caly dzien...?
Wsiadamy do tramwaju. 2-pietrowego. To drugie miejsce gdzie tego typu pojazdy wystepuja. Z dedykacja dla Macka Baura.
2 pietrowe tramwaje jezdza tylko na wyspie. Po Kowloon juz nie.
Hong Kong robi wrazenie pod wzgledem budowli.
... aczkolwiek przy budowie drapaczy trzeba czasem sorzystac z .. bambusa... ;-)
Przeplywamy z wyspy Hong Kong na staly lad, czyli Kowloon.
Chcemy sie poszwedac po lokalnych uliczkach, generalnie poczuc klimat z licznych opowiesci o tym miejscu.
Niespodziewanie Karolina oznajmia, ze wlasnie w tej knapecce moglibysmy cos zjesc. Zatrzymuje sie jak wryty..., wszak to prawie slepa uliczka. Pytam:
- Karolina, no co Ty, napewno? Przeciez w srodku sa tylko 3 stoliki. To fajne miejsce ale dla lokalersow... - zona odpowiada:
- tu jemy i koniec - no coz jak koniec to koniec, zatrzymujemy sie przed knajpka, kelnrka, ktora cos jadla przed wejsciem omal nie spadla z krzesla, gdy poprosilismy o menu.
Menu. Tiaaaa.... Oddzielny temat. Albo krzaczki - czyli kantonski lub mandarynski (nie nauczylismy sie rozpoznawac ale wszystko przed nami). Wybieramy.Kazdy ma swoje typy. Natka z Karolina wybieraja cos na ksztalt pierozkow mo-mo (znanych nam z Tybetu). Ja wybieram mieso. Tzn. zupe z miesem. Fajnie wyglada na reklamie na scianie. Coc po minie kelnerki juz swego wyboru tak pewny nie jestem... Spoko, przeciez to tylko jedzenie, mysle sobie... No wlasnie - czy tylko musimy zapchac brzuchy aby nie byc glodnym? Co ze smakiem, co z trudami uzyskania produktow, a nastepnie przyrzadzenia potrawy? My w Europie czesto jestesmy skazani (i co boli bardziej - sami wybieramy) smieciowe zarcie - Mc Donald, KFC, wszelkiego rodzaju pizzerie zapominajac o jakosci i trudzie przyrzadzenia dobrego posilku.
Tymczasem czekamy na swoje posilki.
Dostajemy. Miseczki pelne strawy. Pachnie obiecujaco... Jednak mina naszej kelneri dalej pozostaje sceptyczna... Co jest? - mysle sobie - z karaluchow przyrzadzaja te dania?
Kuchnia 1,5 x 2 m - da sie? Da!
Moja strawa. Nie mialem pojecia co zamawiam (na obrazku wygladalo ponietnie). Kawalki zoladka wieprzowego i (to ciemniejsze) kawalki sparzonej surowej watroby. Oceniam na szybko - to pierwsze jest dluzej gotowane; watroba w zasadzie surowa ale jako jedno z nielicznych czesci swini wolny od włosnia czyli grozngo pasozyta. Smakuje zupe. Pyszna! Wszystko optymalnie doprawione. Tak jak lubie. Zajadam sie warzywami al'dente surowa watroba i zaladkiem. Wszystko wspolgra smakowo. Dziewczyny zajadaja sie swoimi daniami. Wrazenia podobne do moich.
Pod koniec ocieram usta reka - smakowalo mi :-). Widze tez skryte spojrzenia kucharza; jest ciekaw wrazenia bialasow.
Wchodze do jego krolestwa. Okiem pytam czy moge. Usmiechem odpowiada, ze tak. Karolina uwiecznia moje podziekowania :-)
Przez dlugi czas wloczymy sie po uliczkach Kowloon. Napotykamy lokalny targ. Widzimy fajne obazy malowane farba - dobry gift dla nszych najblizsych. Dla nas pamiatka z podrozy zostaja dwie 'rzeczy' - zdjecia i wspomnienia.
- A blog tata? - dopytuje Natka - tak, w pewnm sensie tez. To utrwalenie na pismie naszych wspomnien.
- Tak, masz racje Natalia. To tez pamiatka. Pamiatka, ktora dzielimy sie z bliskimi.
Wracamy na wyspe, czyli wlasciwy Hong Kong. Jedziemy do dzielnicy biznesowej. Same wierzowce. Rozpatrujemy sie jak dostac sie na najwyzszy punkt - Wzgorze Victorii. Mozna na dwa sposoby: albo kolejka torowa albo autobusem. Wybieramy ten drugi sposob, wiedzac, ze przed zachodem slonca kolejki na kolejke sa makabryczne.
Docieramy na wzgorze po zachodzie slonca.
Widok na Kowloon i okoliczne wierzowce robi wrazenie:
Widoki ze Wzgorza Victorii
... cd.
Historyczny wagonik kolejki, ktora docieralo sie na Peak Victorii (dedykacja dla Macka)
Sławek rok spóżnienia .
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy MF i J
No proszę. Bardzo dziękuję za dedykacje!
OdpowiedzUsuńNiby tramwaj też na szynach, ale co to za kolej. ;)
No i teraz czekam na kolejne, kolejowe rodzynki ;)
No proszę. Bardzo dziękuję za dedykacje!
OdpowiedzUsuńNiby tramwaj też na szynach, ale co to za kolej. ;)
No i teraz czekam na kolejne, kolejowe rodzynki ;)
Hello everyone. This is Jojomar P. Mijos who used to be the contact person of slawek in pamilacan bohol philippines. I wanted to post some comments however it is not pushing through, hence I am making my comments here. And by the way, my new contact details are: mobile number: 09483417682 and my e-mail address is : kensasjojo624@gmail.com
OdpowiedzUsuńPlease be guided accordingly :)