czwartek, 13 sierpnia 2015

2015 - 18. Gorące źródła i Bajawa

22.07.2015
(Karolina)

   Po wspaniałym dniu spędzonym na snoorkowaniu dziś kolejna podróż przed nami. Naszym celem jest dotarcie do miasta Bajawa. Jeszcze zanim wsiedliśmy do samochodu Donatus ostrzegał nas, że droga jest w fatalnym stanie. Znaczna jej część to jedna wielka dziura. No trudno, jak chce się przeżyć przygodę to trzeba umieć się dostosować do warunków jakie panują. Z Natką zajmujemy tylna kanapę samochodu. Ruszamy. Pierwsze 5 km całkiem przyjemnie. Myślę sobie, nie jest źle. No i zaczęło się. Wjeżdżamy w góry, zaczyna się 'spaghetti road' (tak na drogi na Flores mówi Donatus). Cały czas na pierwszym biegu, prędkość 10 km i pełne skupienie Donatusa. Muszę tutaj dodać, że jest świetnym ostrożnym kierowcą. Z drugiej strony od 7 czy 8 lat trasę z Maumere do Labuanbajo pokonuje 4 raz w miesiącu w sezonie od maja do września, więc pewnie może spokojnie zamknąć oczy a i tak dojedzie ;-)

  Przez kolejne 2 godz. ujechaliśmy niewiele. Skacząc cały czas na tylnej kanapie i czując śniadanie w przełyku. Donatus zagaduje nas, żartuje aby umilić czas. Dopytujemy o wszystko co nas interesuje. No i oczywiście czyta w myślach Sławka, gdzie się zatrzymać na fajną fotkę (na Saparua jak jeździliśmy z Julianem Sławek zyskał ksywkę „Mr. Photographer”). Zatrzymujemy się przy przydrożnym kramie z owocami. Kupujemy przepyszne mandarynki i jeszcze inne owoce, których nazwy oczywiście nie pamiętam. Dostajemy instrukcję jak należy te owoce otwierać i jeść. Nigdy do tej pory takiego smaku nie czułam. Trudno jest nawet opisać czy są w smaku podobne do czegoś. 5 lat temu w Tajlandii odkryliśmy takie małe owoce, które wyglądem przypominały małe ziemniaczki a w smaku jak winogrono. Chociaż sama nie wiem czy trochę są podobne. W każdym razie są przepyszne. Mandarynki też mają zupełnie inny smak niż te, które jadamy w Polsce. Donatus kupuje maniok. Powiedział, że zjemy go na drugie śniadanie. Ruszamy dalej. Przed nami spotkanie z gorącymi źródłami w Sea. Tak jak i w każdym azjatyckim kraju tak i w Indonezji są dwie ceny biletów wstępu – jedna dla miejscowych, druga dla turystów. Kupując bilet pan intensywnie mi tłumaczy za co i ile płace. Uśmiecham się potakując głową. Płace ile trzeba i wchodzimy. Dostajemy instrukcje od Donatusa aby przebrać się tuż przy wejściu bo tam dalej nie będzie gdzie. Trudno to nazwać przebieralnią, po prostu toaleta ze skocznią. Docieramy. Są dwa miejsca, gdzie można wygrzać kości. Pierwsze źródło ma temperaturę około 40 stopni. Sławek wskakuje… po minie widzę, że chyba jest ciepło. Natka zanurzyła stopę i rezygnuje. Po 5 minutach Sławek ma już dość. Natka zanurzyła się i wyskoczyła jak poparzona… Zmieniamy miejsce. Tu temperatura ma tylko 30 stopni. I miła niespodzianka na początek – spotykamy Ewę i Oliwię. Siedzą już od godz. i mówią, że jest cudownie. Schodzimy niżej, gdzie woda spływa i tworzy niesamowite wodospady. Natka ze Sławkiem zanurzają się i znikają mi z oczu. Szukam cienia i miejsca aby gdzieś usiąść. Nigdzie nic nie ma. W końcu wracają wygrzani wodą i z uśmiechami na twarzy Sławek z Natką. Idziemy do „przebieralni”. Po drodze Sławek znajduje na ziemi jakiś orzeszek. No i nie byłby sobą gdyby nie spróbował… Zdrętwiały mu usta i język, czuje tylko pieczenie i gorzki smak w ustach. Dostaje reprymendę od Donatusa, że następnym razem się go zapytał, czy to jest jadalne. Trochę zgłodnieliśmy a do Bajawy jeszcze kawałek drogi – zjadamy kupiony wcześniej maniok. To nie mój smak – połączenie ziemniaka z bananem. Na szczęście na parkingu chodzą kury więc razem z Natką staramy się je dyskretnie nakarmić. W końcu dojeżdżamy. Musimy znaleźć hotel. Nieoceniona pomoc Donatusa znowu bardzo się przydaje. Teraz czas na obiad. Jedziemy do znajomego Donatusa, który prowadzi knajpkę. Przy okazji zwiedzamy miasto. Wracamy do hotelu. Jest internet ale i są problemu. Udaje nam się tylko w zasadzie sprawdzić pocztę. Zaczyna się robić ciemno, wybieramy się na zwiedzanie pobliskiego targowiska. I jak w każdym takim miejscu jest wszystko. Od warzyw, owoców przez ryby, mięso i wszystko co potrzebne jest w domu. Spotykamy owoce, które kupowaliśmy rano. Na targowiskach jak się kupuje to nie na kilogramy tylko na sztuki – 3 lub 5 szt. Chcę kupić 4 owoce, ale nie ma takiej możliwości albo 3 albo 6. Do towaru takiego jak cebulki, czosnek czy też małe papryczki chili miarka jest miseczka, talerzyk. Wagi tu nie widziałam. Po drodze jeszcze wstępujemy do sklepu po wodę i zimne piwo.
   Wieczorem wpada po nas Donatus i jedziemy na kolacje. Dziś jest naszym gościem. Omawiamy plan na jutrzejszy dzień. Tak się zaczęłam zastanawiać, który to już nasz dzień wyprawy, bo mam wrażenie, że już jesteśmy tu miesiąc. A to dlatego, że tyle się dzieje. Każdy dzień jest inny. Miłe to uczucie.
Dobranoc.
[KS]

 Poranek w SVD Pondok w Riung. To w tym miejscu wczoraj mile dyskutowaliśmy z dziewczynami.

 Wjeżdżamy w góry, w kierunku Bajawy. W oddali wybrzeże Riung i widoczne wyspy.

 Obrazek z drogi. Wieśniak intensywnie żuje betel co widać po czerwonych ustach.

 Gdzieś w wiosce w górach spotykamy także znajome klimaty.... ;-)

 Drogi nie są takie złe, gorzej jest jak popada...


 Flores to najbardziej katolicka wyspa w Indonezji. Duży wkład w budowanie kościołów, szkół, mostów, czasem dróg mają polscy księża Werbiści. Zdjęcie dedykuję księdzu proboszczowi z Lidzbarka Welskiego - Stanisławowi Grzywaczowi.

 Bambusy to jak u nas sosna - rosną wszędzie i nadają się do wszystkiego - jedzenia, wyrobu mebli, domów, dachów itp...

 Donatus robi zakupy...

 ... i jemy owoce, których wcześniej nie znaliśmy. Nie mam pojęcia jak się nazywają ale są pyszne :-)

 Wzdłuż drogi wieśniacy sprzedają swoje płody rolne - owoce, warzywa, czasem... psy... :-/

 Widoki w drodze do Bajawy.

 Czymś takim się strułem. Donatus wspominał, że jadalne ale chyba zjadłem niezyt dojrzały - drętwość w ustach czułem cały dzień. Może ktoś z Was wpadnie na pomysł co to za orzeszek...?

 Czasem pola ryżowe zajmują pół zbocza...

 Jest pora sucha co widać po prawie wyschniętym korycie rzeki.

 Natka i jej młodsze koleżanki podążające do szkoły. Prośba o wspólne zdjęcie na początku wprawiła je w niezłą konsternację ale szybko się ośmieliły :-)

 To co nas cały czas na Flores zadziwia to obecność grobów w bliskim sąsiedztwie zabudowań...

 ... zmarli w zasadzie są cały czas obecni w życiu doczesnym rodziny.

 Myśliwy.

 Brama wejściowa do gorących źródeł w Soa.

 Temperatura około 50 stopni.

 Termalne źródła w Soa.

 Poniżej można się ostudzić w górskim strumieniu. Spotykamy znajome dziewczyny.

 Każdy może znaleźć wannę-nieckę w kamieniach i zażywać SPA :-)

 Górska wioska w okolicach Bajawy.

 Dzieci to zawsze wdzięczny obiekt do fotografii :-)

 Bajawa. Dość nudne i leniwe miasto w górach. Ma za to zaoferowania bardzo ciekawe okolice. Widok z naszego hoteliku.

 W mieście liczne sklepy z dewocjonaliami.

 Na lokalnym bazarku.

 Objazdowy kram warzywny.

 Bajawa nocą
 
 

8 komentarzy:

  1. Na moje oko to pierwszy owoc to jakaś odmiana passion fruit czyli marakuji, a ten drugi gorzki to niedojrzałe rose apple
    pzdr olek

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę proszę... - liczyłem, że odpowie Robert lub prof. Antoszewski a tu ... Olek! :-)
    Dzieki Olek za próbę oznaczenia ale zwykła marakuja to raczej nie była, jedliśmy ją wielokrotnie i w smaku jakoś inaczej - po sprawdzeniu jakoś pasuje pod inną - męczennicę języczkowatą ale mogę się dalej mylić.
    Rose apple? - nie wiem, zjadłem ten 'orzeszek' który wyrasta jak nerkowiec ale na zewnątrz owocu...
    Pomysły?....

    OdpowiedzUsuń
  3. Skoro zostalem wywolany do tablicy, wypada sie wypowiedziec.
    Najwazniejszy jest ten 'jezyczek'. Sama roslina, drzewiasta sredniej wielkosci, a ten owoc to nie owoc, ale wabiacy osadnik kwiatowy (zgrubiala lodyga). To tak jak z truskawka, ktora nie jest owocem, a dnem kwiatowym. Owocki siedza na wierzchu. U nerkowca czyli nanercza (Anacardium, nanerczowate) owocem jest orzeszek na koncu tego osadnika. I jedno i drugie jest jadalne! Ale z orzeszka trzeba zdjac luske. W niej sa parzace olejki (stosowane w technice i medycynie), no i wykrzywiajace gebeeee... Nerkowce jako cashew nuts kupowac mozna przypiekane, ale po wyluskaniu! Smacznej zywicy parzacej zyczy i
    pozdRA
    RA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bingo! :-)
      Panie Romanie wygrał Pan wycieczkę na Flores... ;-)
      Tak, teraz jest jasne - to nerkowiec. Tego drzewa szukaliśmy na Palawanie (Filipiny) rok temu razem z Aramem. Nie znaleźliśmy. Mimo, ze zapewniał ze jest dość powszechne. Zobaczyliśmy je na Flores. No i posmakowaliśmy razem z łupinką... ;-). Teraz doczytałem ze związki z łupiny orzeszka maja działania odkażające - gdybym wiedział wcześniej nie musiałbym się męczyć arakiem... ;-)
      Dziękuje i pozdrawiam
      S.

      Usuń
  4. A mnie zastanawia, co to za tajemniczy owoc wygladajacy jak kasza gryczana?

    RA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wyżej pisałem możliwe, że to jest męczennica języczkowata (Passiflora ligularis) lub jak sugeruje wyżej Olek - marakuja odmiana żółta - czyli męczennica jadalna (Passiflora edulis) ale w smaku raczej zwyklej marakui nie przypominała...

      Usuń
  5. rewelacyjne posty jak zawsze. milo sie czyta i od razu chcioloby sie poczuc klimat tego miejsca osobiscie. pzdr adrian

    OdpowiedzUsuń
  6. rewelacyjne posty jak zawsze. milo sie czyta i od razu chcioloby sie poczuc klimat tego miejsca osobiscie. pzdr adrian

    OdpowiedzUsuń