(Karolina)
Po wspaniałym dniu spędzonym na
snoorkowaniu dziś kolejna podróż przed nami. Naszym celem jest dotarcie do
miasta Bajawa. Jeszcze zanim wsiedliśmy do samochodu Donatus ostrzegał nas, że
droga jest w fatalnym stanie. Znaczna jej część to jedna wielka dziura. No
trudno, jak chce się przeżyć przygodę to trzeba umieć się dostosować do
warunków jakie panują. Z Natką zajmujemy tylna kanapę samochodu. Ruszamy.
Pierwsze 5 km całkiem przyjemnie. Myślę sobie, nie jest źle. No i zaczęło się.
Wjeżdżamy w góry, zaczyna się 'spaghetti road' (tak na drogi na Flores mówi
Donatus). Cały czas na pierwszym biegu, prędkość 10 km i pełne skupienie
Donatusa. Muszę tutaj dodać, że jest świetnym ostrożnym kierowcą. Z drugiej
strony od 7 czy 8 lat trasę z Maumere do Labuanbajo pokonuje 4 raz w miesiącu w
sezonie od maja do września, więc pewnie może spokojnie zamknąć oczy a i tak
dojedzie ;-)
Przez kolejne 2 godz. ujechaliśmy
niewiele. Skacząc cały czas na tylnej kanapie i czując śniadanie w przełyku. Donatus
zagaduje nas, żartuje aby umilić czas. Dopytujemy o wszystko co nas interesuje.
No i oczywiście czyta w myślach Sławka, gdzie się zatrzymać na fajną fotkę (na
Saparua jak jeździliśmy z Julianem Sławek zyskał ksywkę „Mr. Photographer”). Zatrzymujemy się przy
przydrożnym kramie z owocami. Kupujemy przepyszne mandarynki i jeszcze inne
owoce, których nazwy oczywiście nie pamiętam. Dostajemy instrukcję jak należy
te owoce otwierać i jeść. Nigdy do tej pory takiego smaku nie czułam. Trudno
jest nawet opisać czy są w smaku podobne do czegoś. 5 lat temu w Tajlandii
odkryliśmy takie małe owoce, które wyglądem przypominały małe ziemniaczki a w
smaku jak winogrono. Chociaż sama nie wiem czy trochę są podobne. W każdym
razie są przepyszne. Mandarynki też mają zupełnie inny smak niż te, które
jadamy w Polsce. Donatus kupuje maniok. Powiedział, że zjemy go na drugie
śniadanie. Ruszamy dalej. Przed nami spotkanie z gorącymi źródłami w Sea. Tak
jak i w każdym azjatyckim kraju tak i w Indonezji są dwie ceny biletów wstępu –
jedna dla miejscowych, druga dla turystów. Kupując bilet pan intensywnie mi
tłumaczy za co i ile płace. Uśmiecham się potakując głową. Płace ile trzeba i
wchodzimy. Dostajemy instrukcje od Donatusa aby przebrać się tuż przy wejściu
bo tam dalej nie będzie gdzie. Trudno to nazwać przebieralnią, po prostu
toaleta ze skocznią. Docieramy. Są dwa miejsca, gdzie można wygrzać kości.
Pierwsze źródło ma temperaturę około 40 stopni. Sławek wskakuje… po minie
widzę, że chyba jest ciepło. Natka zanurzyła stopę i rezygnuje. Po 5 minutach
Sławek ma już dość. Natka zanurzyła się i wyskoczyła jak poparzona… Zmieniamy
miejsce. Tu temperatura ma tylko 30 stopni. I miła niespodzianka na początek –
spotykamy Ewę i Oliwię. Siedzą już od godz. i mówią, że jest cudownie.
Schodzimy niżej, gdzie woda spływa i tworzy niesamowite wodospady. Natka ze
Sławkiem zanurzają się i znikają mi z oczu. Szukam cienia i miejsca aby gdzieś
usiąść. Nigdzie nic nie ma. W końcu wracają wygrzani wodą i z uśmiechami na
twarzy Sławek z Natką. Idziemy do „przebieralni”. Po drodze Sławek znajduje na
ziemi jakiś orzeszek. No i nie byłby sobą gdyby nie spróbował… Zdrętwiały mu
usta i język, czuje tylko pieczenie i gorzki smak w ustach. Dostaje reprymendę
od Donatusa, że następnym razem się go zapytał, czy to jest jadalne. Trochę
zgłodnieliśmy a do Bajawy jeszcze kawałek drogi – zjadamy kupiony wcześniej
maniok. To nie mój smak – połączenie ziemniaka z bananem. Na szczęście na
parkingu chodzą kury więc razem z Natką staramy się je dyskretnie nakarmić. W
końcu dojeżdżamy. Musimy znaleźć hotel. Nieoceniona pomoc Donatusa znowu bardzo
się przydaje. Teraz czas na obiad. Jedziemy do znajomego Donatusa, który
prowadzi knajpkę. Przy okazji zwiedzamy miasto. Wracamy do hotelu. Jest
internet ale i są problemu. Udaje nam się tylko w zasadzie sprawdzić pocztę.
Zaczyna się robić ciemno, wybieramy się na zwiedzanie pobliskiego targowiska. I
jak w każdym takim miejscu jest wszystko. Od warzyw, owoców przez ryby, mięso i
wszystko co potrzebne jest w domu. Spotykamy owoce, które kupowaliśmy rano. Na
targowiskach jak się kupuje to nie na kilogramy tylko na sztuki – 3 lub 5 szt.
Chcę kupić 4 owoce, ale nie ma takiej możliwości albo 3 albo 6. Do towaru
takiego jak cebulki, czosnek czy też małe papryczki chili miarka jest miseczka,
talerzyk. Wagi tu nie widziałam. Po drodze jeszcze wstępujemy do sklepu po wodę
i zimne piwo.
Wieczorem wpada po nas Donatus i jedziemy na
kolacje. Dziś jest naszym gościem. Omawiamy plan na jutrzejszy dzień. Tak się
zaczęłam zastanawiać, który to już nasz dzień wyprawy, bo mam wrażenie, że już
jesteśmy tu miesiąc. A to dlatego, że tyle się dzieje. Każdy dzień jest inny.
Miłe to uczucie.
Dobranoc.
[KS]
Poranek w SVD Pondok w Riung. To w tym miejscu wczoraj mile dyskutowaliśmy z dziewczynami.
Wjeżdżamy w góry, w kierunku Bajawy. W oddali wybrzeże Riung i widoczne wyspy.
Obrazek z drogi. Wieśniak intensywnie żuje betel co widać po czerwonych ustach.
Gdzieś w wiosce w górach spotykamy także znajome klimaty.... ;-)
Drogi nie są takie złe, gorzej jest jak popada...
Flores to najbardziej katolicka wyspa w Indonezji. Duży wkład w budowanie kościołów, szkół, mostów, czasem dróg mają polscy księża Werbiści. Zdjęcie dedykuję księdzu proboszczowi z Lidzbarka Welskiego - Stanisławowi Grzywaczowi.
Bambusy to jak u nas sosna - rosną wszędzie i nadają się do wszystkiego - jedzenia, wyrobu mebli, domów, dachów itp...
Donatus robi zakupy...
... i jemy owoce, których wcześniej nie znaliśmy. Nie mam pojęcia jak się nazywają ale są pyszne :-)
Wzdłuż drogi wieśniacy sprzedają swoje płody rolne - owoce, warzywa, czasem... psy... :-/
Widoki w drodze do Bajawy.
Czymś takim się strułem. Donatus wspominał, że jadalne ale chyba zjadłem niezyt dojrzały - drętwość w ustach czułem cały dzień. Może ktoś z Was wpadnie na pomysł co to za orzeszek...?
Czasem pola ryżowe zajmują pół zbocza...
Jest pora sucha co widać po prawie wyschniętym korycie rzeki.
Natka i jej młodsze koleżanki podążające do szkoły. Prośba o wspólne zdjęcie na początku wprawiła je w niezłą konsternację ale szybko się ośmieliły :-)
To co nas cały czas na Flores zadziwia to obecność grobów w bliskim sąsiedztwie zabudowań...
... zmarli w zasadzie są cały czas obecni w życiu doczesnym rodziny.
Myśliwy.
Brama wejściowa do gorących źródeł w Soa.
Temperatura około 50 stopni.
Termalne źródła w Soa.
Poniżej można się ostudzić w górskim strumieniu. Spotykamy znajome dziewczyny.
Każdy może znaleźć wannę-nieckę w kamieniach i zażywać SPA :-)
Górska wioska w okolicach Bajawy.
Dzieci to zawsze wdzięczny obiekt do fotografii :-)
Bajawa. Dość nudne i leniwe miasto w górach. Ma za to zaoferowania bardzo ciekawe okolice. Widok z naszego hoteliku.
W mieście liczne sklepy z dewocjonaliami.
Na lokalnym bazarku.
Objazdowy kram warzywny.
Bajawa nocą
Na moje oko to pierwszy owoc to jakaś odmiana passion fruit czyli marakuji, a ten drugi gorzki to niedojrzałe rose apple
OdpowiedzUsuńpzdr olek
No proszę proszę... - liczyłem, że odpowie Robert lub prof. Antoszewski a tu ... Olek! :-)
OdpowiedzUsuńDzieki Olek za próbę oznaczenia ale zwykła marakuja to raczej nie była, jedliśmy ją wielokrotnie i w smaku jakoś inaczej - po sprawdzeniu jakoś pasuje pod inną - męczennicę języczkowatą ale mogę się dalej mylić.
Rose apple? - nie wiem, zjadłem ten 'orzeszek' który wyrasta jak nerkowiec ale na zewnątrz owocu...
Pomysły?....
Skoro zostalem wywolany do tablicy, wypada sie wypowiedziec.
OdpowiedzUsuńNajwazniejszy jest ten 'jezyczek'. Sama roslina, drzewiasta sredniej wielkosci, a ten owoc to nie owoc, ale wabiacy osadnik kwiatowy (zgrubiala lodyga). To tak jak z truskawka, ktora nie jest owocem, a dnem kwiatowym. Owocki siedza na wierzchu. U nerkowca czyli nanercza (Anacardium, nanerczowate) owocem jest orzeszek na koncu tego osadnika. I jedno i drugie jest jadalne! Ale z orzeszka trzeba zdjac luske. W niej sa parzace olejki (stosowane w technice i medycynie), no i wykrzywiajace gebeeee... Nerkowce jako cashew nuts kupowac mozna przypiekane, ale po wyluskaniu! Smacznej zywicy parzacej zyczy i
pozdRA
RA
Bingo! :-)
UsuńPanie Romanie wygrał Pan wycieczkę na Flores... ;-)
Tak, teraz jest jasne - to nerkowiec. Tego drzewa szukaliśmy na Palawanie (Filipiny) rok temu razem z Aramem. Nie znaleźliśmy. Mimo, ze zapewniał ze jest dość powszechne. Zobaczyliśmy je na Flores. No i posmakowaliśmy razem z łupinką... ;-). Teraz doczytałem ze związki z łupiny orzeszka maja działania odkażające - gdybym wiedział wcześniej nie musiałbym się męczyć arakiem... ;-)
Dziękuje i pozdrawiam
S.
A mnie zastanawia, co to za tajemniczy owoc wygladajacy jak kasza gryczana?
OdpowiedzUsuńRA
Tak jak wyżej pisałem możliwe, że to jest męczennica języczkowata (Passiflora ligularis) lub jak sugeruje wyżej Olek - marakuja odmiana żółta - czyli męczennica jadalna (Passiflora edulis) ale w smaku raczej zwyklej marakui nie przypominała...
Usuńrewelacyjne posty jak zawsze. milo sie czyta i od razu chcioloby sie poczuc klimat tego miejsca osobiscie. pzdr adrian
OdpowiedzUsuńrewelacyjne posty jak zawsze. milo sie czyta i od razu chcioloby sie poczuc klimat tego miejsca osobiscie. pzdr adrian
OdpowiedzUsuń