(Natalia)
Następnego dnia rano zjadamy pyszne śniadanie u Edwina. Po
posiłku zabieramy podręczny plecak i jedziemy na wybrzeże. Tam czeka wiele
małych łódek. Wybieramy jedną, siadamy i płyniemy na małą wyspę Semau. Fale
kołyszą całą łodzią. Nie ma mowy o siedzeniu na dziobie, więc siadam obok mamy
pod daszkiem. Okazuje się, że nie płyniemy sami. W kilku kartonowych pudełkach
podróżują również kurczaki.
Po jakimś czasie wreszcie dopływamy do brzegu. Wychodzę z
łodzi i na moje nieszczęście poślizgnęłam się na mokrych schodkach. O mały włos
cała znalazłabym się w wodzie, ale w ostatniej chwili łapię się liny, a tata
pomaga mi wstać. Już ostrożniejsza wychodzę na brzeg. Tam wielu miejscowych
przybiega, aby się nam przypatrzeć. Białasy tutaj to rzadkość.
Zauważamy kilku mężczyzn z motorkami. Próbujemy się z nimi
dogadać, lecz nie skutecznie. Z pomocą przychodzi nam inny mężczyzna, który jak
się okazuje posługuję się w miarę dobrze angielskim. Z jego pomocą udaje nam
się dogadać z właścicielami pojazdów. Chwilę później każdy z nas siada na innym
motorze, a miejscowi mają nas zawieźć na drugi koniec wyspy, na piękną plażę. Tam umawiamy się z nimi
na którą godzinę maja po nas wrócić. Mężczyźni przytakują i odjeżdżają,
zostawiając nas samych. Mamy tylko nadzieję, że zjawią się potem z powrotem.
Siadamy na piasku pod drzewem. Mamy całą plażę tylko dla
siebie. Wskakujemy do wody i pływamy wśród fal. Po godzinie wychodzimy na brzeg
i jak się okazuje już nie jesteśmy sami. Na brzegu kilku miejscowych zarzuca
sieci i coś łowią. Podchodzimy bliżej. Tata próbuje się dogadać na migi.
Średnio mu to wychodzi, ale dowiadujemy się, że są to poławiacze glonów morskich. Tata
robi zdjęcia, a ja z mamą wracamy pod drzewo.
Jeszcze długo rozkoszujemy się spokojem, aż nadchodzi
godzina powrotu. Czekamy pięć, dziesięć, piętnaście minut, a motorów jak nie
było, tak nie ma. Lekko zmartwieni czekamy dalej. Wreszcie po kolejnych
kilkunastu minutach zjawiają się mężczyźni. Wsiadamy na motorki i wracamy na
przystań.
A tam czeka nas niespodzianka. Żadna z łodzi nie chcę płynąć
do Kupang z powodu ogromnych fal. Wreszcie jeden kapitan decyduje się nas
zawieść i każe szybko wsiadać. Siadam z tatą na dachu, kurczowo trzymam się
lin, bo fala są naprawdę ogromne. Łódź w pewnym momencie prawie cała zanurza
się w wodzie. Drugi mężczyzna z nami płynący bierze się za wylewanie wody z
pokładu. Przerażona trzymam się lin jeszcze mocniej. Zerkam na tatę, widzę że
on też jest przestraszony.
Po kilku, ciężkich godzinach wreszcie znajdujemy się w
Kupang. Puszczam liny, ale nie mogę wyprostować palców. Trzymałam się tak
kurczowo, że teraz są zupełnie zdrętwiałe. Po kilku minutach wreszcie udaje mi
się przywrócić czucie w palcach.
Zmęczeni wracamy do Edwina. Zmywamy z siebie kilogramy soli
i idziemy się przejść. Wieczorem siadamy na wybrzeżu i oglądamy zachód słońca.
Niebo jest w pięknym odcieniu pomarańczowego mieszającego się z różowym. Widok
naprawdę zapierający dech w piersi.
Niedługo później wracamy do naszej kwatery i zmęczeni szybko
zasypiamy.
[NS]
Łódź to jedyny środek łączący wyspę z lądem.
Port towarowy dla kontenerowców.
W kierunku Semau.
Dobijamy do wyspy.
Na motorkach jedziemy na drugi koniec wyspy.
Plaża tylko dla nas :-)
Tak powstaje nowa łódź.
Miejscowy zarabia na wydobywaniu morskiego piasku do budowy.
Suszące się na słońcu glony morskie. Podstawowe źródło zarobku dla większości mieszkańców wyspy. Wysuszone są upychane do jutowych worów i płyną po całym świecie. Chętnie po nie sięgają chińscy kucharze lub przemysł kosmetyczny.
Poławiaczka glonów.
Zbieraniem glonów zajmują się wszyscy. Trzeba poczekać tylko na odpływ.
Wracamy do portu. W końcu udało się kogoś namówić aby popłynąć do Kupang.
Fale są olbrzymie. Za chwilę nawet nie dam rady fotografować, zaś Natka przyjmie zupełnie inna pozycję ;-)
Jakoś dopłynęliśmy.
Nawet ja jestem blady... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz