środa, 20 lipca 2016

2015 - 31. Sasando

31.07.2015.
(Karolina)

   Dziś nasz przedostatni dzień na Timorze. Z samego rana siadamy do przewodnika i zastanawiamy się co dziś jeszcze możemy zwiedzić. Podpytujemy naszego gospodarza, co ciekawego i wartego jest do zobaczenia. Opowiada nam, że około 20 kilometrów za Kupang, w wiosce Oebelo, jest największa na Timorze pracownia wyjątkowych instrumentów muzycznych - sasando. Instrumenty te i muzyka pochodzą z pobliskiej wyspy Rote ale główny mistrz mieszka w Oebelo. Co prawda koneserami muzyki nie jesteśmy, ale ciekawość bierze górę. Po wyjaśnieniach Edwina - „najpierw w lewo potem w prawo i jeszcze się musicie przesiąść  trzy razy to dojedziecie”. No to ruszamy. W lewo, w prawo i dojeżdżamy do terminala autobusowego, gdzie przesiadamy się do kolejnego busa. Pytamy się miejscowych gdzie mamy wysiąść i wszyscy jak jeden mąż na hasło „sasando” kiwają porozumiewawczo. Pomagają wysiąść w odpowiednim miejscu.



    Chyba nie tego się spodziewaliśmy… zwykła niewielka chata i tylko napis upewnia nas, że trafiliśmy. Wchodzimy na coś w rodzaju werandy, gdzie już są inni goście. Trwa właśnie koniec pokazu. Czekamy na naszą kolej. Zaczyna się od przedstawienia rodzinnego zespołu. Mistrzem jest ojciec, głowa rodziny, który wychował kolejne pokolenie. Na ścianie wisi rozrysowana cała „instrukcja” gry na tym instrumencie. Nie do ogarnięcia dla zwykłego człowieka…. Po chwili zaczyna się koncert, tylko dla nas. Po pierwszej minucie siedzimy jak zaczarowani. Siedzimy zasłuchani. Nie wiemy kiedy mija 20 minutowy koncert. Staramy się dowiedzieć jak najwięcej. Starszy syn mówiący po angielsku opowiada o historii instrumentu. Pokazuje nagrody, które zdobył z młodszym bratem, na różnych konkursach międzynarodowych. Koncertowali w Holandii, Niemczech, Malezji, Hong Kongu i mnóstwo innych miejscach.
    Sławek nie byłby sobą gdyby nie zapytał o stojący z boku instrument. To było coś w rodzaju perkusji (choć to chyba zbyt duże słowo). Zachęcony przez Mistrza zasiada do gry. No cóż… mimo usilnych starań brak poczucia rytmu daje o sobie znać. Ale liczą się chęci…
     Wracamy do naszego hoteliku. Zostawiamy zakupione dla rodziny i przyjaciół sasando i wybieramy się na ostatni spacer po okolicy. Na miejscowym placu, gdzie rano jest targ, po zmierzchu to miejsce zamienia się w tętniące życiem towarzyskim. Zjadamy jak zawsze świeże i pyszne owoce morza. Zastanawiając się gdzie za rok wybierzemy się na kolejną wyprawę. Czy znowu będzie to Indonezja, bo jakoś ciągnie nas tutaj. Zobaczymy…
 
[KS]

 Młody naganiacz na bemo (miejscowy środek lokomocji). Ma może 9-10 lat - jest w busie kasjerem, PR-owcem, konduktorem i dbającym o porządek ;-)

 W bemo, w drodze na terminal busowy.

 Oebelo - pracownia i dom mistrza sasando.

 Sasando w wersji mini.

 A to wersja najbardziej rozbudowana.


 

 Sam mistrz wyjaśnia chwyty. Skrzętnie słuchamy, może się przydać.

 To sasando liczy sobie pewnie ze 100 lat.

 Wewnątrz pracowni i sali koncertowej.

 Mistrz i jego instrument.

 Wychował nie tylko 1 pokolenie następców, jego wnuk także gra.

 Próbujemy swych sił ale towarzysze jacyś tacy 'hevimetlowi'... ;-)

 Z mistrzem (tym po prawej...)

 Na ulicach Kupang.

 Z Oebelo do Kupang, jakimś szczęśliwym trafem wracamy z naszym już dobrym znajomkiem :-)

Wieczorny wypad na miasto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz