środa, 30 lipca 2014

14 - Nacpan Beach i Las Cabanas

19.07.2014 r.

(Sławek)

   W El Nido popularnym zajęciem dla przyjezdnych jest tzw. 'Island hopping' czyli skakanie od wysepki do wysepki po Archipelagu Bacuit. Samo miasteczko nie jest ciekawe i nie ma zbyt wiele do zaoferowania, oprócz niesamowitych widoków na okalające je góry (tu widok na samo miasteczko - nasza kwaterka po prawej stronie, bardzo blisko terminala promowego) oraz ofert sprzedaży tzw. 'tourów', czyli rejsów małymi i średnimi łódeczkami (tzw. bangka) po okolicznych wyspach. Rejsy te są sprzedawane przez liczne biura i biurka turystyczne, których jest wiele w całym miasteczku. Wyprawy w morze podzielone są na toury (A, B, C i D), każda z nich oferuje inną cząstkę archpelagu i tematykę (A - laguny, B - jaskinie, C - rafa koralowa). Każdy też trwa cały dzień, a na łodzi lub jakiejś wyspie przewidziany jest posiłek.
 
 
 
   Przed przyjazdem do El Nido chcieliśmy zobaczyć archipelag w jakiś mniej standardowy sposób - wypożyczyć łódkę i samemu zaaranżować trasę, coś takiego co nam się udało rok temu na Celebes w Ampanie. Tu jednak to nie wyjdzie. Gdybyśmy chcieli wypożyczyć bangkę, to koszt tego pomysłu na cały dzień przerósłby nasz budżet, a i tak trafilibyśmy do tych samych miejsc. Skupiamy się więc na tym aby wybrać taką łódkę na której będzie jak najmniej osób. Wczoraj zdecydowaliśmy się na tour A i C. Wcześniej jednak chcemy zobaczyć polecaną przez naszych znajomych Nacpan Beach - miejsce położone około 20-30 km na północ od El Nido. To mała wioska z piękną plażą na otwarte morze. Zastanawiamy się jak tam dotrzeć - może motory? Karolina nie jest jednak do końca pewna. OK - jedziemy tricyklem, najtaniej, bezpiecznie - poza tym mogę robić zdjęcia w drodze :-). Z kierowcą tricykla uzgadniamy cenę i w jej ramach w drodze powrotnej chcemy pojechać na południe od El Nido, do kurorciku - Las Cabanas. Za 1000 Peso (około 70 zl) mamy pojazd z kierowcą na cały dzień. W tricyklach jeżdżących na Palawanie (Puerto Princesa, El Nido) jest znacznie więcej miejsca niż w tych pojazdach z innych rejonów Filipin.
  

 Na motor nakładana jest buda, najczęściej to odlew z włókna szklanego i żywicy - taki sam dla setek pojazdów (różnią się tylko kolorami). W środku ławeczka dla dwóch osób (azjatyckich rozmiarów), a z przodu wąska ławeczka na bagaż ale jakoś tam Natka siedziała. Nie jest źle :-). Wyjeżdżamy z El Nido, droga kręta, z górki i pod górkę, motor ledwo daje radę nas udźwignąć. Kończy się szosa, dalej szutrówka z wybojami. Mijamy sielskie widoczki życia wiejskiego. Wszędzie pola ryżowe, gdzieniegdzie wieśniacy orzą pola zaprzęgniętymi wołami. Ale klimaty! :-). Odbijamy w bok, w ledwo zauważalną dróżkę - widzę drogowskaz "Nacpan Beach 3 km". Czyli już niedaleko. Gdzie tam! Teraz zaczęła się prawdziwa droga ;-). Co kawałek podtopienia, jakieś rozwalające się mostki i już, już jesteśmy w Nacpan. Już się witamy z gąską... Ale przed wioską rozlewisko. Kierowca wysiada, ja też, rozglądamy się którędy przejechać.
 
 
Nie pomogę mu, musi wybrać sam. Robię zdjęcia. Dziewczyny w tricyklu dopada zgraja roześmianych dzieciaków. Są życzliwe i ciekawe. Chcą pomóc przeprawić tricykla do wioski! ;-) Jakoś się w końcu udaje. Karolina wiozła ze sobą garść skromnych gadżetów (długopisy, smycze na klucze itp.) rozdaje to dzieciakom - ale radocha :-). Przed wioską kierowca zostaje - mówi, że dalej nie da rady przejechać i że tu na nas poczeka. OK, idziemy dalej piechotką. Wpisujemy się do jakiegoś wioskowego zeszytu obecności - młodzi ludzie pokazują kierunek na plaże ale przestrzegają nas przed falami. Mówią aby uważać bo jest niebezpiecznie. W końcu docieramy na plaże, kilka budek i .... nic - jedna wielka plaża z otwartym morzem. Ale za to jakim!
Zobaczcie sami:

Zdjęcia Nacpan Beach w dwu kierunkach. Na tym dolnym po prawej widać tylko dwie bambusowe chatki w których serwują przepyszne owocowe shake. Zdjęcia z dedykacją dla Roberta Wolskiego - pojedziesz tam Stary! :-)

Kilka osób w wodzie. Wskakuję i ja. Dziewczyny nie chcą. Ale radocha. Woda bardzo ciepła. Fale przyjemnie masują ciało, wchodzę głębiej. Jest super! Wypływam trochę dalej aby być za falami. Patrzę na brzeg... cholera jest coraz dalej! Fale ciągną mnie w morze. Mała panika. Teraz już wiem przed czym przestrzegali nas ludzie w wiosce. Staram się dopłynąć do linii fal rozbijanych o rafę. W pewnym momencie pomyślałem, że już nie dam rady, że to koniec... 
Ufff... udało się, łapię grunt ale fale odpływające podcinają mi nogi. W końcu jakoś udaje mi się dostać na brzeg. Nic nie mówię dziewczynom, one i tak nie chcą wskakiwać do morza, więc nie ma czym je straszyć. Niech się cieszą widokami.
   Cholernie zmęczony siadam obok nich. Karolina zamówiła sobie i Natce jakieś owocowe shake ale nie zapomniała też o mnie. Piwo! Zimne! :-). Dwa łyki i tyle przyjemności. Wracam do życia :-).
   Siedzimy tu pewnie ze 2 godziny. Robię dziewczynom przyspieszony kurs fotografii - same tego chciały ;-). Tłumaczę zależności między przesłoną a czasem, dorzucam tez nieco info o ISO o zasadach kadrowania, złotego podziału ale widząc panikę w oczach dziewczyn; mówie do nich:
- ... no ale jak o tym wszystkim zapomnicie, to tu na pokrętle macie też programy tematyczne, góry to krajobrazy, ta mała twarzyczka to portrety, a jeśli chcecie makro to ten kwiatek na pokrętle - ufff.... załapały. Oczy to jednak okienko w duszę i umysł człowieka ;-)
   One szaleją po plaży z Nikonem, ja dokańczam piwo i idziemy do tricykla. Nasz kierowca musiał się zaniepokoić naszym spóźnieniem bo spotykamy go po drodze. Kupujemy jeszcze dzieciakom w miejscowym bambusowym sklepiku jakieś słodycze i wracamy w kierunku El Nido.
    W sumie to dobrze wybraliśmy z tricyklem. To optymalny dla nas wariant. Z motorami mogło być ciężko. Jedziemy do Las Cabanas. To taki miejscowy kurorcik dla 'walizkowców' (-jak ten rodzaj turystów nazywa Natka). Zostawiamy kierowcę i ścieżką przez las dochodzimy do plaży. W oddali widać malutką wysepkę, która łachą piachu jest połączona z lądem - chcemy się tam dostać.


Po drodze mijamy różne bungalowy i na śmierć znudzonych białych turystów. Po tytułach w gazetach oraz rozłożonych na hamakach książkach rozpoznajemy, że większość z nich to Francuzi.
Z Natką dostajemy się na wyspę. Poszedłem bez klapek, więc dalej nie dam rady przejść ale i tak niezłe klimaty do fotografii.

Z widokiem na ląd...

... i w drugą stronę - w kierunku wyspy.
 
   Wracamy do El Nido. Zgłodnieliśmy, dziś to będzie nasz pierwszy posiłek (ale shaki są bardzo pożywne :-) ). Nie chcemy jeść w tym samym miejscu co wczoraj, chcemy poznać także inne smaki. Na naszej uliczce jest grilbar. Przed nim na stole pełna oferta rozłożonych świeżych owoców morza - ryby, krewetki, kałamarnice, małże, w końcu także marynowana tłusta wieprzowina i kurczak. Jest w czym wybierać. Ceny niższe od tych wczorajszych, wiec się decydujemy. Poznajemy też miłego gościa z tego baru, który w nienachalny sposób zapytuje czy nie jesteśmy zainteresowani jakimś tourem island hopping. Przedstawia się jako Aram. Umawiamy się na rozmowę po naszym posiłku. I tak mieliśmy wybrać jakiś rejs, więc spróbujemy czegoś konkretnego dowiedzieć się u niego. Ceny wszystkich tourów są te same u wszystkich przedstawicieli w miasteczku (A - 1200 P, B - 1300 P, C - 1400 P i D - 1200 P za osobę), podobno nie da się negocjować cen - więc dość drogawo... Zobaczymy, najpierw zjedzmy nasz posiłek.

 
    Podchodzimy do Arama, prosimy aby cos powiedział nam o tych wariantach island hoppingu. Opowiada, w krótkich acz treściwych zdaniach. Potwierdza nasz wcześniejszy wybór - A i C.
- Aram, pogadajmy teraz o cenie - traktuję tę część rozmowy jako naturalną kontynuację jego oferty, jakby to był kolejny punkt programu.
- Wiesz, że te ceny są stałe w całym mieście i się ich nie zmienia? - pyta nas, a w zasadzie oznajmia.
- Aram, a wiesz o tym, że teraz jest low season, zobacz ilu turystów jest w mieście. Możesz nam sprzedać dwa toury dla trzech osób, obniżając swoją wysoką marże albo możesz tu siedzieć i uśmiechać się do nielicznych przechodniów, wiec jak będzie? - gram va banque...
- OK. Jaka jest wasza propozycja?
Uuuuu.... :-) - pozytywne zdziwienie ale nawet nie spojrzeliśmy się na siebie z Karoliną. Szybka kalkulacja i:
- Nasza ostateczna propozycja to 1000 peso od osoby za tour A i 1100 za C - robimy zniechęcający ruch, jakbyśmy chcieli odejść z tego miejsca...
- OK!
Jak to Kaziu Marcinkiewicz kiedyś się cieszył? Przypomnicie? ;-)
Ściskamy dłoń Arama - w Azji to przypieczętowanie transakcji. Wpłacamy kasę. Dostajemy pokwitowanie i szczęśliwi wracamy do naszego hoteliku. Hoteliku powiedziałem? Nie, to raczej guesthause. Skoro jesteśmy w temacie negocjacji to opowiem też jak było z tym naszym hotelikiem...
    Gdy byliśmy jeszcze w Puerto Princesa, czekając aż nasz bus odjedzie, właściciele korporacji zapytali się nas czy mamy jakąś rezerwację w El Nido. Nie, nie mamy. Postawili sobie za punkt honoru, a w zasadzie to ich prowizja, aby nam ułatwić życie. Miejscówki zaczęły się od 2500 P za pokój. To nie nasz budżet - wiedzieliśmy, że powinniśmy coś znaleźć poniżej 1000 i tak też im mówimy - interesują nas tylko miejsca poniżej 1kP i to z AC. Po kilkunastu minutach przychodzi do nas człowiek i mówi, że coś okazyjnie znalazł w dobrej lokalizacji. OK, zawsze na miejscu możemy zmienić. Gdy dojechaliśmy do El Nido, bus podwozi nas pod same drzwi hoteliku. Właścicielka prowadzi nas wąską uliczką w głąb podwórka, wchodzimy na górę, w zasadzie to Karolina - ona pierwsza wybiera i akceptuje warunki albo nie ;-). Ja z plecakiem zostaję na dole. Słyszę z góry Karolinę:
- Nie, tu nie zostajemy - uuu... - musi być naprawdę źle, skoro moja żona od razu w ten sposób. Idę na górę, wymieniamy po drodze z Karoliną kilka uwag. Ona mówi, że tu cholernie śmierdzi stęchlizną, jest kiepskie łóżko i za taką cenę rezygnujemy. Sprawdzam. Jest tak jak mówiła Karolina. Zdecydowanie odmawiamy. Kierowca busa, który dreptał za nami jest niepocieszony - nie dostanie prowizji...
- Zaraz, zaraz! - krzyczy właścicielka - mamy jeszcze inne miejsce, może się wam spodoba. Drepczemy za nią w kierunku ulicy, wchodzimy do innego budynku bezpośrednio przy plaży. Zniechęceni ale sprawdzamy - to jest ok. Nie śmierdzi, nawet fajna łazienka i ... widok! Ten niesamowity widok na całą zatokę, z okna pokoju. Obok jest taras - oczami wyobraźni widzę siebie wieczorem popijającego rum z colą na tym tarasiku. Ech.... :-). Dopytujemy jeszcze o internet. Jest! nawet w pokoju na jedną kreskę jest zasięg (dbamy o Was drodzy czytelnicy :-) ).
Decydujemy się lecz cena podskoczyła do 1200 - upieramy się przy 1000 za ten właśnie pokój. OK, jest zgoda. Na początku myślimy o 1 nocy, później poszukamy czegoś tańszego. Wieczorem, popijając rum z colą (już wiecie gdzie ;-) ), gadamy z Karoliną, że w zasadzie tu nie jest tak źle; jest wręcz bardzo dobrze, tylko ta cena...
- OK Karolina, jutro negocjujemy cenę pokoju.
- Sławku ale ta cena już została obniżona, nie sądzę aby jeszcze cokolwiek ją zmniejszyli.
- Zobaczymy, nic nie tracimy, najwyżej poszukamy czegoś innego.
Następnego dnia rankiem, przed wyjazdem do Nacpan Beach, pytam jednego z właścicieli, czy jest zainteresowany, tym abyśmy zostali tu dłużej.
- Oczywiście, ile tylko chcecie - wie gość doskonale, że jest low season, my zresztą też ... ;-)
- Zostaniemy u Ciebie jeszcze 5 dni, pod warunkiem że zejdziesz z ceny do 800 P za pokój za noc.
- Nie.
- OK. Do której jest checkout?
- Poczekaj. 900 P ale musicie zmienić pokój. Za tę cenę tego najlepszego z widokiem na morze nie mogę wam dać.
- Albo ten za 800 P albo się wynosimy. Na mieście widzieliśmy za 500-600 P cała masę miejsc do spania - Bardzo pomaga mi Karolina, wyciąga do gościa rękę, a to oferta, że ma on stały dopływ niezłej gotówki przez 5 dni.
- OK :-) - właściciel guesthausu uśmiecha się, zgadzając na nasze warunki.
 
    To takie krótkie historyjki z naszego codziennego życia w Azji. Targujemy się, na każdym kroku, to weszło nam w krew. Nauczyliśmy się tego w Indiach ale tak jest w całej Azji. Targowanie się to ich kultura, to rytuał. Ten kto się nie targuje to żółtodziób, którego należy oskubać i się go lekceważy. My do nich nie należymy. Wiemy i mamy tego świadomość, że czasem targujemy się o 1, czy 2 złote, że dla nas to praktycznie nie ma znaczenia (tym bardziej dla takiego Francuza, czy Niemca) ale rytuał to rytuał ... Nie posądzajcie nas o jakieś wyrachowanie, czy skąpstwo; nie mamy też żydowskich przodków. Po prostu jesteśmy jednymi z nich - mimo, że z nas blade twarze ;-) Jednak gdy widzimy prawdziwą biedę, nieszczęście - staramy się w różny sposób pomagać. Wiadomo - nie uratujemy całego świata ale tam gdzie możemy - polepszamy go.
 
   Wracamy na ziemię. Mamy jutro rejs na ciekawe wysepki Archipelagu Bacuit. Cieszymy się i jesteśmy ciekawi tego co przed nami. Z Polski taszczymy cały plecak ze sprzętem do snorkowania (w zasadzie taszczy go Natka). Wypakowujemy go i przygotowujemy na jutrzejszy rejs. Dzień kończę ze szklaneczką rumu z cola, gdzie?..., no gdzie? ;-).
   Obserwuję nocne życie portowe. Miejscowi spotykają się przy butelce rumu, gaworząc ... no właśnie, nawet nie wiem o czym. Mogę się domyślać, że dziś mieli dobry lub zły dzień bo odwiedziło ich aż tylu lub tylko tylu białych turystów... - bo to oni napędzają budżety miejscowych i całego miasteczka - El Nido. Gdzieś wśród nich pewnie jest i Aram oraz właściciel naszego guesthasu - oni do szczególnie szczęśliwych dziś nie należą - trafiły im się jakieś ... dziwne blade twarze.
   Spoglądam na ulicę. Wałęsające się po plaży bezpańskie psy oraz szczury. Liczę je. Nie do policzenia... Sięgam po zegarek. Średnio w ciągu 1 minuty widzę 5 szczurów w pobliżu naszego miejsca. Tylko żeby nic nie mówić Karolinie.
[SS]


 W drodze z Puerto Princesa do El Nido podeszła do nas kobieta ze śpiącym dzieckiem, prosząc o datek. Nigdy nie odmawiamy w takich sytuacjach. Los ludzki jest zmienny ale to od nas - ludzi zależy co się dzieje z bliźnim.

 A to cała plaża w El Nido. Samo miasteczko jest niewielkie lecz jako region posiada około 30 tyś mieszkańców. Miejsce to klimatem przypomina mi troszkę Labuan Bajo w Komodo National Park w Indonezji.

 Zachód słońca w El Nido

 Sielskie obrazki z naszego okna.

Jedziemy do Nacpan Beach. To prawdopodobnie ten mostek opisywałeś Darek ;-)

 W drodze do Nacpan

 Dzieciaki pomagają przejechać

Cukierki. Dla dzieciaków to przysmak. Dziewczyny zawsze wożą ze sobą niespodzianki aby w takich chwilach poczęstować maluchy.

Sweet focie ;-)

 W Nacpan Beach. Świetne są te fale. Daję się im nieść...

... i mam problem z dopłynięciem do brzegu.

 Natka posępna. Chyba jej shake z avocado nie posmakował - a tak go polecałeś Darek... ;-)

Karolina po kursie fotograficznym... ;-)

 Sielskie klimaty po drodze.

 Mimoza. Natka za każdym razem się przy niej zatrzymuje.

 Liść objedzony przez foliofagi. Może się przydać do szkolenia z 'Monitoringu' w pracy ;-)

 Sielskie klimaty cz. 2.

 To był dobry wybór aby wynająć tricykla. Jakoś nie widzę w tej scenerii Karoliny na motorku.

W drodze do Las Cabanas
 



Chwila kurortowego oddechu
 
Natka
 
Las Cabanas z punktu widokowego
 
Rozmyślając o naszych planach na dzień następny...
 
 
 

4 komentarze:

  1. Witajcie,

    na wstępie składam serdeczne podziękowania za ten „plik” zdjęć, a przede wszystkim za tę plażę. Mnie szczególnie poruszają zdjęcia plaż, tych „dzikich”. To wręcz zatyka dech w piersiach i jak widać można to traktować jak impuls do rozbudzenia wyobraźni i przeżywania czegoś, co dla przeciętnego obywatela jest niestety nie do zrealizowania. Swoiste doznania mieszczucha. (pamiętam, pamiętam Sławku, że wróżysz mi rychłe odwiedziny Nacpan Beach, poproszę tylko helikopter). Och, jak ja bym chciał położyć się na takiej plaży pod palmami, ale o dziwo bez piwa, Piwniczankę poproszę :). Ale sedno sprawy tkwi w tym, że te widoki, te wręcz dziewicze obrazy są ze swej natury tak inne, od tych, które widujemy na co dzień, że kontemplując je (przepraszam za wyrażenie), czujemy się, jakbyśmy na chwilę oderwali się od naszej rzeczywistości i jakimś cudem niezmierzonym znaleźli się w innym świecie. Ależ mi wyszedł z tego trywializm, oj niedobrze. No to co mam napisać? Że ładne zdjęcia i cześć. No toż to byłby dopiero afront wobec SKiN'a. Zatem zdjęcia są zrobione profesjonalnie i z zacięciem globtrotera. Gratuluję i dziękuję.
    Piękne, że dzielicie się swoimi doznaniami, bo czytając je mam wrażenie jakbym tam był z Wami. Zresztą, chyba nie tylko ja. Inni "uczestnicy" blogu również. Kończę już, atoli pragnę pisać jeszcze, jeno tęskno mi do tych pagórków zielonych...niekiedy czekoladowych.
    Ale, czy nie wydaje Wam się, że to był tylko film…?

    Pozdrawiam serdecznie
    Robert

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robert,
      fajnie jest jak marzenia zamieniają się w cel do zrealizowania. I tak do tego może podejdz. Nie rozczulaj się za bardzo nad plazami, tylko zechcij tam pojechać. Zrob pierwszy krok. Pamietaj - pomożemy Ci! :-)
      Bardzo dziekuje za recenzje zdjęć i mile słowa :-)
      pozdr.
      Slaw

      Usuń
  2. Sławek masz talent do pisania. Potrafią opisy wciągnąć. Tak czytając wszystko ze szczegółami ze zdjęciami po co wyruszać w podróż skoro wszystko tu jest dokładnie opisane :-) hmmm przekonać się chyba tylko i poczuć klimat Filipin.

    Pozdrawiam Adrian Małgosia i Natan
    ps. dzięki za pomoc w opracowaniu naszego planu podróży

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma sprawy :-)
      Obiecalismy, ze Wam wszystkim drodzy Czytelnicy pomozemy w podrozy w ten fantastyczny zakatek swiata :-)
      SKiN

      Usuń