3.08.2013 r.
Po przygodach ze szczurami na Lomboku wylatujemy do Kuala Lumpur
Po 3 godzinach lotu jesteśmy już w stolicy Malezji. Zostajemy tu do jutra. Wcześniej zdecydowaliśmy, że będziemy nocować w chińskiej dzielnicy. Z lotniska do centrum docieramy w ciągu 1,5 godz. No dobra ale co dalej? Wysiadamy i rozglądamy się gdzie jest metro. W końcu zaczepiamy miejscowego i próbujemy dowiedzieć się jak dostać się do chińskiej dzielnicy. Wszystko co jedzie "w tamtą" stronę dowiezie nas tam gdzie chcemy. No i faktycznie 10 min później jesteśmy już na miejscu (dawny stadion dziesięciolecia wysiada przy tym co zobaczyliśmy :-) ). Jest tu wszystko i wszystkich znanych marek na świecie. Natce oczy aż się świecą... :-)). Mając na plecach nasze ciężkie bagaże (Sławek jakies 18 kg, ja 10 kg a Natka 8 kg) w pierwszej kolejności musimy znaleźć jakiś guesthouse. Niestety nie mamy papierowego przewodnika po KL, więc trochę błądzimy, ale w końcu znajdujemy - bardzo miły, czysty i urządzony w super klimacie hotelik (do polecenia na priv).
Grunt to właściwie rozłożyć mapę... ;-)
Najważniejsze, że na II piętrze, więc jest szansa, że nie ma szczurów :-)
W pokoju rozkładamy mapę i opracowujemy plan na dzisiejszy wieczór. Jest już 17, więc najpierw idziemy coś zjeść. Grzechem byłoby nie spróbować jedzenia w tej dzielnicy. Wybieramy knajpkę do której naganiacze wręcz nas wciągają na siłę ;-). W karcie tyle pyszności. Każdy z nas wybiera cos innego.
Ech... co tu zamówić...?... ;-)
Sławek nie ma dużego problemu.
Wszędzie chińskie lampiony...
Po pysznym obiedzie zwiedzamy jeszcze trochę boczne uliczki i kierujemy się do naszego dzisiejszego celu - Petronas Twin Towers. Patrząc na mapę to nie zbyt duża odległość. Decydujemy się na spacer. Po drodze zaczepiamy miejscowych i upewniamy się, że idziemy w dobrym kierunku. No i okazało się, że jednak nie :-) Co prawda zapytaliśmy trzech różnych osób i każda mówiła co innego... W końcu kierowca autobusu wyjaśnił, że to dość znaczna odeległość więc lepiej pojechać metrem. Uznaliśmy, że to dobry pomysł bo już tak od godziny krążymy. Docieramy do metra. Bilety musimy kupić w automacie - otrzymujemy plastikowe żetony :-). Pan ochroniarz na stacji wyjaśnia nam co i jak. W sumie to prosta sprawa tylko jak zawsze trzeba się trochę "rozeznać". Jedziemy. Po 10 minutach wysiadamy z metra. No i są!!! Pięknie oświetlone, ogromne dwie wieże połączone mostem (to niesamowite - kiedyś ogladałam je w film z Catherine Zeta-Jones i Sean Connery "Entrapment" a dziś jestem tu...).
Petronas Twin Towers
Sławek nie ma dużego problemu.
Wszędzie chińskie lampiony...
Po pysznym obiedzie zwiedzamy jeszcze trochę boczne uliczki i kierujemy się do naszego dzisiejszego celu - Petronas Twin Towers. Patrząc na mapę to nie zbyt duża odległość. Decydujemy się na spacer. Po drodze zaczepiamy miejscowych i upewniamy się, że idziemy w dobrym kierunku. No i okazało się, że jednak nie :-) Co prawda zapytaliśmy trzech różnych osób i każda mówiła co innego... W końcu kierowca autobusu wyjaśnił, że to dość znaczna odeległość więc lepiej pojechać metrem. Uznaliśmy, że to dobry pomysł bo już tak od godziny krążymy. Docieramy do metra. Bilety musimy kupić w automacie - otrzymujemy plastikowe żetony :-). Pan ochroniarz na stacji wyjaśnia nam co i jak. W sumie to prosta sprawa tylko jak zawsze trzeba się trochę "rozeznać". Jedziemy. Po 10 minutach wysiadamy z metra. No i są!!! Pięknie oświetlone, ogromne dwie wieże połączone mostem (to niesamowite - kiedyś ogladałam je w film z Catherine Zeta-Jones i Sean Connery "Entrapment" a dziś jestem tu...).
Petronas Twin Towers
Musimy je obejść dookoła. Człowiek w takich miejscach czuje się taki malutki w porówaniu z całym tym żelastwem i szkłem. Jest już za późno aby wjechać windą i podziwiać widoki na miasto. Obowiązkowo cała sesja zdjęciowa każdy po kolei i różnych ujęć. Po woli obchodzimy wieże aż w końcu decydujemy się wejść do środka. Są tu wszystkie sklepy znanych światowych marek. Nawet nie mam odwagi wejść do środka... i nie wiem czy by nas wpuścili w naszych "podróżniczych" strojach... :-) Przechodzimy przez środek i wychodzimy na dziedziniec po drugiej stronie wież. Jest tu park fontannowy. Jest to tak zaaranżowane, że cała kompozycja fontanny jest w rytm muzyki. Gra światła, wody i muzyki robi niesamowite wrażenie. Równo o godz. 22.00 wszystko zostaje zamknięte. Po woli wracamy do metra a tam... kolejki do automatów...Stajemy w trzech różnych, żeby było szybciej. Znowu dostajemy żetony i ruszamy w drogę powrotną do chińskiej dzielnicy. Po wyjściu z metra robimy jeszcze zakupy a w zasadzie tu kupujemy wodę i colę bo jest tak gorąco, że jeść się nie chce tylko pić. Jest już po 23 a tu wszystko tętni życiem. Aż się nie chce iść spać.
Koniec wpisu Karoliny [KS]
W
Kuala Lumpur byliśmy już drugi raz, lecz dopiero teraz zostaliśmy tu na noc i
zwiedziliśmy to miasto. Może zanim zacznę opisywać to miejsce z mojej
perspektywy, napiszę o nim parę słów. Kuala Lumpur jest stolicą, a zarazem
największym miastem Malezji. Charakteryzuje je bliźniaczy budynek połączony
mostem zwany Petronas Towers. Wraz z
rodzicami dotarliśmy pod tę budowlę w nocy, więc mogliśmy ujrzeć ją pięknie
oświetloną. Nad wieżami unosiły się stada nietoperzy.
Ale
zacznijmy od początku czyli od tego jak wylądowaliśmy na lotnisku. Stamtąd
udaliśmy się do Chinatown. Poszukaliśmy
noclegu i poszliśmy „na miasto”. Zjedliśmy pyszny obiad. Tata zamówił sobie
ogromne krewetki tygrysie, mama kurczaka na słodko- kwaśno, a ja makaron z
warzywami oraz sosem sojowym.
Późnym wieczorem poszliśmy zobaczyć jeszcze wieżę
telewizyjną i wspomnianą przeze mnie Petronas
Towers.
Koniec wpisu Natalki [NS]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz