17.07.2014 r.
(Slawek)
Pobudka wczesnie rano. Drugie podejscie do wylotu z Tagbilaran. Moze tym razem sie uda. Glenda troche pokrzyzowala nam plany - i tak mamy czas maxymalnie napiety, poplanowalismy zbyt duzo celow do realizacji, wiec kazdy dzien opoznienia to klapa. Poza tym mamy przymusowy nocleg w Puerto Princesa - pierwotnie tego samego dnia po przylocie chcielismy jechac do El Nido ale przylatujemy zbyt pozno, wiec... No tak ale wlasciwie nawet nie wiemy czy dzis stad wylecimy.
Ufff.... Udalo sie! Dzis sa loty, przynajmniej AirAsia lata do Manili :-). Niecale 2 godziny i schodzimy do ladowania w Manila. Wszedzie chmury. Niesamowite ksztalty, widac, ze to jeszcze odnogi po wczorajszym tajfunie. Ciekaw jestem jak wyglada miasto. W tv obrazki wygladaly niezbyt ciekawie. Z drugiej tez strony przez Filipiny rocznie srednio przechodzi okolo 20 tajfunow, wiec jakos sobie musza z tym zywiolem radzic. Rozmawialem na ten temat z jakims miejscowym - mowil ze w tym roku Glenda to pierwszy tak powazny tajfun ale powiedzial tez, ze wladze kraju maja wypracowane programy jak sobie w takich sytuacjach radzic.
Tymczasem ladujemy w Manili. Mamy tu przymusowe 5 godzin postoju. Postanawiamy zobaczyc choc troszke to 13 mln metropolie (chociaz wg roznych opisow i podzialow moze miec nawet ponad 20 mln - zalezy ktore dzielnice przyjmuje sie jeszcze za stolice). Zostawiamy nasze bagaze w przechowalni, odganiamy sie od natretnych taksowkarzy przy wyjsciu z terminala i piechota idziemy dalej aby zlapac jakiegos jeepnney'a do srodmiescia. Probujemy dotrzec do najstarszej dzielnicy - Intramuros. To historyczna zabudowa z konca XVI w. Calosc otoczona murami, a nad czescia kroluje wojskowa cytadela. Tyle w LP. Wiemy, ze nie bedziemy miec tyle czasu aby zwiedzic calosci, nasze plany siegaja chociaz najstarszego kosciola katolickiego na Filipinach - Sw. Augustyna, ktory miesci sie wlasnie w Intramuros. Jak sie tam dostac? Dopytujemy miejscowych, wspomagamy sie LP. Ktos podpowiada taxi, ktos inny jakies polaczone trasy jeepney ale widzac mega korek na ulicach decydujemy sie dostac tam kolejka naziemna. W strugach deszczu idziemy 2 km do stacji kolejki. Jestesmy mokrzy, na dodatek w nieodpowiednim momencie decydujemy sie zalozyc deszczaki - mamy megaosobista saune ;-). Juz widze miny dziewczyn - gdy cos idzie nie tak, zawsze maja pretensje do mnie, to juz tak z automatu, a i ja przestalem sie tym przejmowac. Brodzimy w rzekach plynacych ulicami i chodnikami, majac nadzieje ze idziemy we wlasciwym kierunku. Rozdajemy biednym dzieciom reszte jedzenia, ktore mielismy. Ktores z nich probuje ukrasc Natce okulary. W koncu udalo nam sie dotrzec do kolejki. Wsiadamy i jedziemy do stacji Central. W kolejce klima - to dobrze ale teraz dopiero czujemy nasz pot. W koncu docieramy piechotka do kosciola Sw. Augustyna. Po drodze widzimy zniszczenia jakie w nocy zroil tajfun - polamane drzewa, uszkodzone linie energetyczne, czasem zerwane platy blachy dachowej. Wszedzie sluzby porzadkowe przcinaja zniszczone drzewa, laduja galezie na ciezarowki - widac ze dla nich to nie pierwszyzna...
Kosciol Sw Augustyna to jednoczesnie swiatynia, muzeum, galeria i cmentarz. Wszystko w jednym. Robi na nas wielkie wrazenie. Nawet Karolinie zlosc przechodzi... ;-). Nie wszedzie mozna robic zdjecia (czesc muzealna, specjalne galerie oraz krypta). Jednak czesc udalo nam sie uwiecznic. Ocencie sami:
Zastanawiamy sie jak dostac sie do centrum miasta
Zniszczenia po huraganie Glenda
Docieramy do kosciola Sw. Augustyna
Wnetrze.
A oto i sam bohater :-)
:-)
Wchodzimy do krypty z urnami
Niektore tablice calkiem nowe. Miejsce pochowku dla zasluzonych lub... bogatych.
Tu czesc obrazow wszystkich waznych kolonialnych kosciolow pobudowanych przrz Hiszpanow na Filipinach.
Z dedykacja dla wujkow Karoliny - Jozika, Bronka oraz Janka (lidzbarskich chorzystow) - tu chor w kosciele Sw Augustyna.
Jeszcze przed wejsciem do Kosciola zaczepia mnie ryksiarz, proponuje zwiedzenie najwiekszych atrakcji Intramuros na jego wehikule, odmawiam, ale on mowi, ze i tak poczeka na mnie przed kosciolem - moze sie namysle... - mowie mu ze na pewno nie.
Wychodzimy z kosciola, tak czlek dalej czeka i pyta czy pamietam go... ;-)
Zastanawiamy sie z dziewczynami, czy przy okazji dojscia do metra nie zwiedzic w takim razie w ten dziwny sposob czesci zabytkow - ustalamy cene (400 peso za 30 minut za dwie tradycyjne ryksze - dziewczyny w jednej, ja w drugiej), ryksiarz sie zgadza - chetnych na jego uslugi, ze wzgledu na nieturystyczny sezon oraz tajfun, brak. Jasno i klarownie ustalamy, ze w ciagu tych 30 minut zwiedzamy co sie da na ich rowerkach i w ciagu tego czasu musimy dotrzec do stacji metra. Pelna zgoda.
Na poczatku mamy poczucie ze wykorzystujemy ludzi, ich wysilek, widze jak krople potu leca mojemu ryksiarzowi ale w koncu - to przeciez jego zarobek, jego praca. Objezdzamy znaczna czesc Intramuros, podziwiamy mury obronne, cytadele, rozne pomniki, wchodzimy na chwile do Katedry ale robi sie nam krucho z czasem - przypominam kolejny raz ze nam sie spieszy, musimy byc za godzine na lotnisku - mamy lot. Tak, tak oni wiedza ale zaliczamy kolejna galerie.... Cholera, spoznimy sie na samolot, nie wspominajac ze mamy odebrac do ustalonej godziny nasze bagaze! Mowimy ze wysiadamy jesli nas w tej chwili nie zawioza do stacji kolejki. To chyba poskutkowalo. Rozumiem ze to lokalni patrioci, zalezy im aby przyjezdny poznal ich histoie nie tylko po lebkach ale my .... mamy kolejny lot ;-). Jedziemy znajoma trasa - rozpoznaje ze w dobrym kierunku. Jest dobrze. Naraz gosc sie pyta czy nie zechcialbym zwiedzic bardzo fajnej galerii - nawet wspomina, ze obnizy ceny za swe uslugi przewodnika i riksiarza. Uchu! juz wyczuwam problemy. Skad my to znamy? - Indie, Tajlandia itp. Stanowczo odmawiam. Stacja metra - prosze. Dojechalismy. Wyjmujemy kase aby sie rozliczyc. 400 peso - ale okazuje sie ze jezdzilismy prawie poltorej godziny i zwiedzilismy wiecej zabytkow niz na poczatku bylo ustalone :-/. Nalezy sie 2000 P. Niestety nie mamy odliczonej kwoty - daje gosciowi 500. Ten nie chce nas puscic, mowie ze zawolamy policje i zdecydownym krokiem odchodzimy w kierunku kolejki. Slyszymy jeszcze jakies krzyki za soba ale juz nas to nie obchodzi. Wiedzielismy, ze Manila to dosc niebezpieczne miasto, staralismy sie nie wchodzic w waskie uliczki ale jak widac nawet Intramuros mozna sie naciac. Jestesmy wyczuleni na biede, na krzywde ludzka, jesli mozemy - pomagamy ale nie cierpimy gdy nas sie robi w balona. Nie cierpimy naciagaczy.
Nasz ryksiarz. Chucherko ale jechac dawal rade. Warto zwrocic uwage na opony.
Scenka z okalajacych starowke morow.
Katedra w centrum Intramuros...
... jej losy...
... oraz wnetrze.
Glenda zostawila zniszczenia...
... ale miejscowi jakos sobie radza. Zycie toczy sie dalej - od huragaanu do huraganu; od trzesienia ziemi do kolejnego.
OK. Ta przygoda juz za nami. Wysiadamy na ostatniej stacji kolejki. Jestesmy w ostrym niedoczasie. Na lotnisko okolo 2 km. Moze byc blizej bocznymi uliczkami. I chyba bedziemy musieli nimi biec aby zdazyc. Wychodzimy na zewnatrz - ta stacja to srodek lokalnego bazaru. Caly czas mocno leje. Myla sie nam kierunki pod tymi baldachimami. Ktos pyta czy chcemy taxi - tak, jestesmy zdecydowani. Ustalamy cene na 100 P (po targowaniu) i pedzimy za gosciem przez alejki i stragany. Myslalem, ze doprowadzi nas do samochodu. Gdzie tam! Siadamy do podobnej tradycyjnej rikszy. No coz - nie mamy wyjscia. Jedziemy jakimis waskimi uliczkami, gdzies wzdluz nadbrzeza, nie mamy pojecia czy w dobrym kierunku. Z lekka dusza na ramieniu, czy to znowu jakis dziwny pomysl na naciaganie... W koncu rozpoznaje zabudowania - tedy wczesniej szlismy - jestesmy w okolicach terminala 4 :-). Po drodze jest niezla gorka. Gosc pedaluje na stojaco, wsplczuje mu i wyskakuje z riksy - pomagam mu ja pchac. Gosc sie smieje. Docieramy na terminal 4, rozliczamy sie (bez niespodzianek) i ... zdazylismy na samolot! Lecimy do Puerto Prinesa na Palawanie! :-)
Lot krotki - okolo 1,5 godziny Air Asia. Przed 21 ladujemy. Jestesmy skazani na przymusowy nocleg w tym miescie. Wczesniej wybieramy jeden z najtanszych polecany przez LP. Przy wyjsciu z terminala zaczepia nas kierowca tricykla. Pytamy ile za te kurs. 50 P. Cena w miare normalna. Prosimy jeszcze aby zatrzymal sie gdzies po drodze abysmy zrobili zakupy. W miedzyczasie podpowiada nam mozliwosci transportu do El Nido, gdze chcemy jutro rano wyjechac. Okazuje sie ze kierowcy tricyklow maja prowizje za przywiezienie klientow do hotelu lub innego miejsca noclegowego. Temu naszemu sie udalo bo nie mielismy wczesniejszej rezerwacji.
W nocy, sprawdzamy poczte, dopisujemy kolejny odcinek podrozy i obrabiamy do niego zdjecia - jest internet! :-).
Ufff.... - dzien pelen wrazen :-)
[SS]
...czytałam z duszą na ramieniu...:-), pełen przygód ten Wasz wyjazd, będziecie mieli co wspominać do końca życia, te "ciężkie" :-) chwile staną się za jakiś czas najpiękniejsze i pewnie najbardziej śmieszne i radosne - z perspektywy czasu...wracajcie szczęśliwie do domu..pozdrowionka
OdpowiedzUsuńEŁ
Ela, dokladnie jest tak jak piszesz, bez przygod, czasem niebezpiecznych - nie ma co wspominac... ;-)
Usuńpozdr.
Slawek
oj Sławku potrafisz opisami podnieść atmosferę napięcia do granic możliwości, przygody macie mega,ale wyobrażam sobie co tam się działo jak uciekał wam czas, codziennie czekam na nowy wpis..pozdrawiam a$ka i Miro
OdpowiedzUsuńAsiu ale do ksiazek Cejrowskiego, Halika czy Fiedlera nam daleko... ;-)
UsuńZ tymi wpisami - staramy sie jak mozemy ale zabiera nam to strasznie duzo czasu. Gdy jest dobry internet - nadrabiamy zaleglosci. Mam nadzieje, ze wytrzymacie z nami do konca ;-)
pozdr.
SKiN
Cze w Manili zobaczcie koniecznie Cmentarz Północny i obok macie Lechon Pork Center oraz stadion walki kogutów ! najlepiej być rano :) szukajcie knajpki PIG PIG wszyscy ją znają :) smacznego prosiaczka czyli Lechon aaaaa baluta smakowaliście ? w El Nido kupicie
OdpowiedzUsuńDarek, w Manili mielismy jedynie kilka godzin. Starczylo tylko na Intramuros.
UsuńA za balutami caly czas sie rozgladam, dziewczynom mowie ze to dluzej gotowane jajka - bardzo smaczne... ;-). Do tej pory widzialem jedynie jednego sprzedawce balutow w Tagbilaran, siedzial z pudelkiem steropianowym na rogu ulic i mial jakis dziwnie wygladajacy sos w pogietej butelce. Nie zdecydowalem sie. Gosc bardziej przypominal dealera narkotykow niz sprzedawce balutow.... ;-)))
pozdr.
Slaw