Dolecielismy do Makassar. Po skomplikowanej procedurze wizy on arivall (gosc sie pogubil w najprostszych czynnosciach) w koncu wychodzimy z lotniska. Tlum nagaiaczy i taksowkarzy. Oczywiscie nie ma zadnego polaczenia publicznego w miastem, tylko drogie taksowki - wzbogaceni o wiedze z travelbitu gubimy w koncu ogon doiersamy do taniego publicznego busa. W czasie drogi poznajemy miejscowa mila studentke - Dhille, ktora wysiada z nami, przechodzimy oplotkami docieramy w koncu do Terminal Daya skad podobno odchodza busy do Tana Toraja (wlasciwie Rantepao).
Natka z nasza miejcowa znajoma - Dhilla.
My i Dhilla :-)
Na dworcu, ktory przypomina nasz "zachodni" sprzed kilkunastu lat (tylko w wydaniu miejscowym), kupujemy bilety w pierwszym lepszym biurze. I to byl nasz blad... Niestety mail od Tomka (znajomgo z Travelbitu) dostajemy zbyt pozno. Trzeba bylo na spokojnie wybrac najlepsza linie, zwlaszcza ze ceny sa porownywalne.
Terminal Daya w Makassar
Siadamy w czesci, ktora ma sluzyc za poczekalnie. Wszedzie biegaja dzieci, chyba to ich podworko. Na podlodze pelno ekskrementow, pytanie czyich? Nie sposob po tym nie stapac. Wczuwamy sie w klimat, zwlaszcza ze i tak nic sensownego nie mamy do zrobienia, a do centrum miasta juz nie mamy ochoty jechac.
Czuje sie glodny, wiec namawiam dziewczyny na jakies lokalne jedzenie. Wchodzimy do pierwszej lepszej spelunki. One rezygnuja z jedzenia ja nie. Nakladam cala kope malych suszonych rybek i kilka kawalkow duzej smazonej. Niebo w gebie :-) Po pol godzinie pytam Karoliny czy gleboko schowala Imodium. Pomaga cola.
Natka i poznana swiezo miejscowa kolezanka. Szybko mozna zdobyc przyjaciol - sami zaczepiaja... ;-)
Islamska rodzinka....
... zona zapewne nie jest wiele starsza od Natki
Bilety mamy na 20.20. Co chwile chodzimy i sprawdzamy czy to nasz autobus, bo ruch jest wiekszy niz na lotnisku a zapowiedzi tylko w jezyku indonezyjskim. Odjezdza cala masa do Rantepao (Tana Toraja - ale naszego nie ma). Ide pytam sie sprzedawcy biletow co sie dzieje - godzina opoznienia. Mowi aby cierpliwie czekac. W sumie jest to nam na reke. Zamiast o 4 nad ranem bedziemy o 6 w Rantepao (8 godzin jazdy). W koncu siadamy do naszego. Fotele rozkaldane, kocyk, poduszka - nie jest zle. Po trzech kwadransach siedzenia w autobusie - caly czas na dworcu w Makassar, dowiadujemy sie ze silnik sie zepsul. Rece opadaja. Czekamy, nikt w autobusie nie mowi po angielsku. wychodze, chce wymienic bilety na inna linie jadac do Toraja. Nie udaj sie. Dwa pozostale autobusy maja juz komplet. Pomocny okazuje sie mlody student. Che nam pomoc. Dowiadujemy sie ze za godzine bedzie podstawiony autobus. Czekamy. W koncu pojawia sie mikro busik, moze na 20 miejsc (polowa a moze mniej poprzedniego). Czesc pasazerow wymieka, czesc takich jak my walczy o dobre miejsca. Staram sie ulozyc nasz glowny plecak w dobrym miejscu (aby nikt po drodze go nie przywlaszczyl), mysle takze aby calo przetraspontowac w nim zakupiony w Dubaju srodek na dezynfekcje przewodu pokarmowego - to w koncu caly 1 litr w szklanym opakowaniu ;-)
W srodku z nami dwa mniejsze placaki i torba ze sprzetem foto. Myslimy, ze bedzie OK. Mylimy sie. W przejsciu miedzy nami laduje kilka worow z ryzem, jakies kartony, antena satelitarna (chyba ze 2 m srednicy) i wory z...kogutami (jeszcze zyja). Zastanawiamy sie czy calo dotra do Toraja. Nie ma przejscia, nawet gdybysmy chcieli wysiasc wczesniej nie ma szans. Odjezdzamy. Karolina widzi jeszcze ze nasza poczekalnia zostaje odgrodzona, a do srodka zostaly wpuszczone kozy....
Teraz juz wiemy skad ten smrod w poczekalni. Ale i tak znajdujemy plusy w tej sytuacji - cieszymy sie ze kozy nie jada z nami... ;-)
[Kiedys w Pakistanie, jadac przez Doline Gilgitu jechalem z kozami - ciezko wytrzymac, czlowiek szuka schronienia na dachu autobusu - jesli taki jest.]
heh.... no fajnie. Widzę że trzeba się mocno napracować żeby gdziekolwiek dojechać. A Was jest trójka, chyba bym wymiękł.
OdpowiedzUsuń