19.07.2013
Po krotkiej nocy wstajemy o 7.00. W nocy umowilismy sie z miejscowym, ze o 9.00 bedzie czekal na nas minibus do Ampany. Pytamy o sniadanie a tu okazuje sie, ze jest Ramadan i nic z tego. No coz, moze gdzies po drodze cos zjemy. Jest 9.10 a goscia nie widac. Pytamy w recepcji o transport do Ampany. Wlasciciel (tak mysle), mowi zeby poczekac "zadzowni i sie dowie" ;-) Piec minut pozniej siedzimy w minibusie. Jedziemy, jak sie okazlo, do miejscowej agencji, gdzie szybko i sprawnie (mimo, ze sprzedawca nie zna slowa po angielsku ;-) ) kupujemy bilety do Ampany. Pakujemy nasze bagaze do innego samochodu. Rozgladam sie, zeby kupic cos do jedzenia i nagle widze, ze nasz samochod odjezdza, a my stoimy nadal w tym samym miejscu. Wymieniamy ze Slawkiem szybkie spojrzenia i zaczynmy szukac goscia od biletow. Pytamy sie, gdzie jest nasz samochod i nasze bagaze. Gosc odpowiada nam po indonezyjsku. W koncu jakas kobieta pomaga nam sie dogadac. Okazlo sie, ze kierowca pojechal po innych pasazerow i jakies bagaze. Musimy czekac. Po jakies godzinie, zjawia sie nasz samochod. Pakujemy sie do srodka. Ruszamy. To tylko 5 godz. jazdy.... Razem z nami jada jeszcze mlodzi Anglicy. W samochodzie jak to w Azji muzyka na full ;-) Anglik prosi kierowce o sciszenie, ale ten nie zrozumial i wylacza zupelnie, mruczac zapewne przeklenstwa po indonezyjsku.... Po 2 godz. postoj. Jakas mala knajpka, ale nie wyglada zachecajaco wiec rezygnujemy z jedzenia.
Kierowca wkurzony cos mowi do Slawka, mozna zrozumiec tylko tyle, ze nie moze jechac bez muzyki. Slawek probuje "pertraktowac" z anglikami ale dla wszystkich bladych twarzy jest zrozumiale ze prosba byla o sciszenie muzy... Po godzinnej przerwie jedziemy dalej. Na tylnych siedzeniach zartujemy z Anglikow i kierowcy, ze gdy zadzwoni komorka kierowcy (a jest duza szansa ze bedzie to sygnal muzyczny) to Anglik krzyknie: "no music, no music!!" tym samym stresujac naszego kierowce jeszcze bardziej, a droga niebezpiecznie waska ;-). Faktycznie po kilku chwilach od postoju dzwoni komorka kierowcy - jakas melodyczna muza, na full ;-) I kierowca szybko spoglada nerwowo na Anglika przez lusterko. My mamy ubaw. Anglicy nie wiedza o co chodzi. To jedna z zalet jezyka polskiego :-).
Za oknem cudowne widoki, male wioski pelne urokliwych domow i ten niesamowity zapach suszacych sie gozdzikow!!!
Kierowca wkurzony cos mowi do Slawka, mozna zrozumiec tylko tyle, ze nie moze jechac bez muzyki. Slawek probuje "pertraktowac" z anglikami ale dla wszystkich bladych twarzy jest zrozumiale ze prosba byla o sciszenie muzy... Po godzinnej przerwie jedziemy dalej. Na tylnych siedzeniach zartujemy z Anglikow i kierowcy, ze gdy zadzwoni komorka kierowcy (a jest duza szansa ze bedzie to sygnal muzyczny) to Anglik krzyknie: "no music, no music!!" tym samym stresujac naszego kierowce jeszcze bardziej, a droga niebezpiecznie waska ;-). Faktycznie po kilku chwilach od postoju dzwoni komorka kierowcy - jakas melodyczna muza, na full ;-) I kierowca szybko spoglada nerwowo na Anglika przez lusterko. My mamy ubaw. Anglicy nie wiedza o co chodzi. To jedna z zalet jezyka polskiego :-).
Za oknem cudowne widoki, male wioski pelne urokliwych domow i ten niesamowity zapach suszacych sie gozdzikow!!!
Suszace sie na sloncu gozdziki to powszechny widok na Sulawesi
W koncu docieramy do Ampany. Kierowca podwozi nas pod sam hotel. Zabieramy bagaze. No i tu zaczyna sie dla mnie koszmar! Okazalo sie ze zostawilam w busie torbe z portfelem, komorkami i jakimis drobiazgami. Musze przyznac, ze zrobilo mi sie goraco nie od temperatury ale z przerazenia. Gosc z recepcji budzi innego i razem z nim wsiadam na motor i gonimy busika. W takich sytuacjach kazda minuta trwa bardzo dlugo. W koncu udalo sie - dogonilismy busika! Poznaje kierowce, podbiegam do busa, JEST!!! w tym samym miejscu gdzie ja zostawilam. Szczesliwa wracam do hotelu. Po drodze slysze jak miejscowi smieja sie z mlodego czlowieka, ktory prowadzi motocykl. Moge sie jedynie domyslic, ze chodzi o mnie. Ze poderwal biala twarz na motocykl.... W hotelu czekaja na mnie Natka i Slawek. Na szczescie wszystko dobrze sie skonczylo. Szybki prysznic i ruszamy "na miasto". Kupujemy pyszne owoce, ktore wygladem przypominaja szyszki ale bardziej skore weza; pozniej dowiadujemy sie, ze sa nazywane "snake fruit" (wezowy owoc), a drugie jak male mlode ziemniaczki. Nie znamy ich nazw. Jedne smakuja jak migdaly, a te "ziemniaczki" w smaku przypominaja geapefrut. Moze jakis botanik cos podpowie (Pan Roman?).
Dochodzimy do portu, skad jutro (taka mamy nadzieje) poplyniemy na Togeany. Znajdujemy agencje, gdzie okazuje sie, ze wlascicielka jest kobieta mowiaca (huraaa) po angielsku. Uzyskujemy wszystkie brakujace nam informacje no i kupujemy bilety na prom.
Po milej wymianie informacji pytamy sie o jakas dobra knajpke, gdzie mozna zjesc swieza rybe. Oprocz nazwy restauracji pomaga nam rowniez w dotarciu do niej... Podstawiona zostaje taksowka.... czyli mala przyczepka ciagnieta przez malego konia... nie bardzo wiemy jak mamy do tego wsiasc... jakos udaje sie nam zapakowc. Kon ledwo zipie... ;-) (nasz troja razem wazy wiecej niz ten kon ;-) ). Docieramy do polecanej knajpki, ale dzis jest Ramadan i jest zamknieta. Pytamy "woznice" o inne miejsce no i po raz kolejny pojawia sie bariera jezykowa. Na szczescie istnieje jezyk migowy ;-) Zabiera nas do innej restauracji. Tam wybieramy sobie sami, ktora rybe bedziem jesc. Po 15 minutach podana zostaje nam prosto z grila pyszna ryba, do tego zupa (cos jak nasz rosol, tylko na bardzo chudej kurze ugotowany ;-) ), warzywa i ryz. Najadamy sie do syta.
Po milej wymianie informacji pytamy sie o jakas dobra knajpke, gdzie mozna zjesc swieza rybe. Oprocz nazwy restauracji pomaga nam rowniez w dotarciu do niej... Podstawiona zostaje taksowka.... czyli mala przyczepka ciagnieta przez malego konia... nie bardzo wiemy jak mamy do tego wsiasc... jakos udaje sie nam zapakowc. Kon ledwo zipie... ;-) (nasz troja razem wazy wiecej niz ten kon ;-) ). Docieramy do polecanej knajpki, ale dzis jest Ramadan i jest zamknieta. Pytamy "woznice" o inne miejsce no i po raz kolejny pojawia sie bariera jezykowa. Na szczescie istnieje jezyk migowy ;-) Zabiera nas do innej restauracji. Tam wybieramy sobie sami, ktora rybe bedziem jesc. Po 15 minutach podana zostaje nam prosto z grila pyszna ryba, do tego zupa (cos jak nasz rosol, tylko na bardzo chudej kurze ugotowany ;-) ), warzywa i ryz. Najadamy sie do syta.
Placimy i wracamy do naszego hotelu. Po drodze robimy zakupy w sklepiku. Miescowi prosza nas o kolejna sesje zdjeciowa.
A zeby byc dokladna, to najbardziej zaczepiany jest Slawek, co chwila jakas Indonezyja wola "hello Mister". Musze przyznac, ze troche mnie dziwi to zainteresowanie.... ;-) Docieramy do pokoju w zupelnych ciemnosciach i deszczu. Oby tylko jutro byla lepsza pogoda, mamy przed soba rejs promem - 6 godz.
PS. Drogie Panie, koszt prania 1 kg ubrań wraz z prasowaniem w Indonezji to cale 3,50 zl. Kurcze, szkoda ze w Polsce tak nie ma bo już bym wyrzuciła pralkę, deskę i żelazko z domu ;-)
[KS]
A zeby byc dokladna, to najbardziej zaczepiany jest Slawek, co chwila jakas Indonezyja wola "hello Mister". Musze przyznac, ze troche mnie dziwi to zainteresowanie.... ;-) Docieramy do pokoju w zupelnych ciemnosciach i deszczu. Oby tylko jutro byla lepsza pogoda, mamy przed soba rejs promem - 6 godz.
PS. Drogie Panie, koszt prania 1 kg ubrań wraz z prasowaniem w Indonezji to cale 3,50 zl. Kurcze, szkoda ze w Polsce tak nie ma bo już bym wyrzuciła pralkę, deskę i żelazko z domu ;-)
[KS]
Wyświetl większą mapę
A - Poso, B - Ampana
Przeczytałam. Jestem pełna podziwu dla Waszej trójki. Fantastyczna przygoda. Jesteście odważni. Pozdrawiamy i czekamy na następne wpisy. W,S i M
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że świetnie się czyta Waszego bloga. Codziennie czekam z niecierpliwością na nowe wpisy. Pozdrawiam gorąco. Trzymajcie się ciepło.kuzynka Kasia.buziaki
OdpowiedzUsuńSnake fruit to Salacca zalacca po naszemu najbliżej salak( choć niektórzy wolą Oszpilna jadalna). Rośnie toto na palmie z rodziny Arecaceae i podobno jest pyszne. Z tym drugim to trudniej po opisie, ale obstawiałbym langsata - Lansium domesticum, podobno po polsku to bardzo słodko - Słodliwka pospolita.
OdpowiedzUsuńM&R
hihihihiiiiii.....:-)
OdpowiedzUsuńPozdrowionka
EŁ
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń