piątek, 23 sierpnia 2013

Manta Point i rozważania o czasie

31.07.2013 r.   
 
    Wsiadamy na łódkę. Kapitan manewruje tak aby ułatwić nam wejście na nią. Większość innych stateczków już odpłynęła. My jeszcze nie; zapewne przez to, że wybraliśmy długą trasę na wyspie.


    Jest południe, a ustalony powrót do Labuanbajo mamy przed wieczorem. Jest więc sporo czasu. Pamiętamy o ustaleniach z gościem "od Piszczka", że w okolicach Labuan są jakieś świetne rafy i tam jest przewidziane nurkowanie. Wypada podpytać Rajana lub kapitana. Dopytuję o manty. Czy trudno je spotkać w tych okolicach. Na Kanawie na mapie w centrum nurkowym widziałem zaznaczone miejsce jako jedno z atrakcyjniejszych do nurkowania i nazwane "Manta Point". Rajan odpowiada, że czasem zdarza się zobaczyć pod powierzchnia wody lub skaczące jak delfiny ponad nią, częściej nurkom, gdyż manty pływają na pewnej głębokości. Kapitan gestami dopytuje się czy chcemy spróbować je zobaczyć. Jasne! :-). Oczywiście zaraz falującym ruchem ręki oraz grymasem na twarzy, dodaje, że nie gwarantuje ich zobaczenia. OK ale spróbować warto! Płyniemy więc ku północno-wschodnim wybrzeżom wyspy Komodo. Kierunek - "Manta Point"! Siedząc wspólnie z Rajanem na dachu sterówki dopytuję go czy spotykane są tu także rekiny. A jakże - odpowiada, pewnie że są. Zabrzmiało to tak jakby chciał się nimi pochwalić i był zdziwiony, że śmiem wątpić w różnorodność gatunkową okolicznych wód. "Rekinów ci u nas dostatek". No pięknie. Myślę - 'to teraz mi chłopie o tym mówisz', tyle nurkowań już było, przebywania w wodzie... Lekko się wzdrygam, skóra dostaje wysypki ale jakoś zaraz dochodzi do mnie myśl, że jakoś nie słyszy się o wypadkach śmiertelnych ataków rekinów na ludzi w tych stronach; te wszystkie centra nurkowe w Labuan, na Kanawie, czy nawet dalej na Bali, już dawno by upadły. To tylko chora wyobraźnia, wspomnienia z kiedyś obejrzanych hollywoodzkich produkcji (dobrze, że już nie oglądam tv...). Nic to, na manty skaczę, dziewczynom o sharkach postanawiam nic nie mówić.
    Z lewej burty mamy niezłe widoki na wzgórza Komodo, po prawej mijamy wysepki. Większość niezamieszkała.



    Od dawna po głowie mi chodzi pomysł spędzenia kilku dni na takiej bezludnej wyspie. Podczas poprzedniej wyprawy do Azji chciałem to zrealizować i nie wyszło. Podczas tej - natłok wydarzeń i przygód, jakoś też nam na to nie pozwala. I chyba już w tym roku nic z tego nie będzie. Może następnym razem... Przypomina mi się opowieść mojego kolegi, który jeszcze kiedyś na studiach ruszył na podbój Indii. Wylądowali wraz z kumplem na Andamanach w Porcie Blair, dalej łódką na mniejszą wyspę, aż w końcu dogadali się z miejscowym rybakiem aby ich podrzucił na jakąś małą bezludną wyspę. Umówili się z nim, że po 3 dniach ich stamtąd zabierze. Po 3, 4, 5, 6 dniach rybaka nie było. Wyspa cholernie mała. Jedzenie dawno im się skończyło, łowili ryby i jedli skorupiaki, z piciem krucho (resztki kokosów). Wpław nigdzie nie przepłyną - na horyzoncie, bardzo daleko widać zamieszkałą wyspę. Pomysły im się skończyły, dopadły za to przygnębiające myśli. Czas im było myśleć o pożegnaniach... Rybak zjawił się po 7 dniach. Nie wiedzieli czy go zabić i zjeść na miejscu, czy go obcałowywać z radości, że jednak po nich wrócił. Pytali czemu nie dotrzymał umowy. Zapomniał. Tak, czas u ludzi nie naszej cywilizacji, biegnie zupełnie inaczej, nie spieszą się nigdzie, wszędzie zdążą. Niestety ta mentalność i podejście jest wypierane przez 'zachodnich sprinterów', ścigaczy z czasem, ludzi zachodniej cywilizacji, dla których życiowe cele to  zasypanie się dobrami materialnymi. To pogoń za kasą, kolejnym mieszkaniem, domem, samochodem, za gadżetami np. nowszym modelem komórki mimo, że dotychczasowa działa bez zarzutu. Nie wiem dlaczego o tym ciągle myślę ale  nie daje mi to spokoju. Jestem tu na Nusa Tenggara, zamiast rozkoszować się widokiem, to męczą mnie jakieś chore przemyślenia. Nie mam ambicji ratowania świata ale czasem różnymi sposobami staram się dyskutować z najbliższym swoim otoczeniem - z rodziną, moimi przyjaciółmi i znajomymi. Jeśli swoimi przemyśleniami zmienię choć ciutkę ich (a może i sam się zmieniam pod wpływem innych), to zmienię świat, bo mój świat to moje otoczenie. Ech...., zebrało mi się na filozofowanie... Wracając do moich znajomych - uciekli z Andamanów czym prędzej na kontynent. Od tamtej pory unikają jak ognia wszelakich wysp i wysepek. Mnie jednak cały czas taka przygoda kusi :-). Może dlatego, że jedną z moich ulubionych książek są "Przypadki Robinsona Crusoe" Daniela Defoe.
   Koniec czasu na rozmyślania. Kapitan zwalnia obroty. Co i rusz wygląda za burtę. Płyniemy tak jeszcze przez jakiś czas, w końcu zatrzymuje statek. Szybko zakładamy pianki, maski i płetwy. Jeszcze kilka wskazówek - mamy płynąć razem, nie oddalać się, wypatrywać w głębinach mant, on będzie trzymał się w pobliżu nas. Skaczemy do wody, znowu zimna. Raf nie widać, wszędzie wielki błękit. Na głębokości kilkunastu, może więcej, metrów dno morskie. Intensywnie wypatrujemy mant. To jedne z piękniejszych ryb. Gdy płyną mają coś w sobie z dostojności. Zawsze robią wrażenie. Nigdy ich nie widzieliśmy, całą wiedzę posiadamy z literatury i może z jakiś wcześniej obejrzanych filmów przyrodniczych.


 
   Tom schodzi na niezłe głębokości. Natka płynie blisko mnie. Źle założyłem maskę, woda dostaje się do środka, co chwila zdejmuję i poprawiam, na szyi gotowy do pstrykania aparat w osłonie. Niestety ryb jak na lekarstwo, mant też nie widzimy. Po godzinie przebywania w wodzie, rezygnujemy. Camila, Tom wychodzą, Mark jeszcze próbuje. Natka mówi, że zaczyna jej być zimno, mimo założonej pianki. Faktycznie, woda jest zadziwiająco zimna - może to sprawa pływów, które w okolicach Komodo są dość silne. My też czujemy jak nas znosi. Dlatego pewnie kapitan mówił abyśmy trzymali się razem.
   Nic z tego. Mimo wielkich chęci zobaczenia tych majestatycznych ryb, nie jest nam to tym razem dane. Nie wszystkie nasze życzenia, pragnienia, czy cele, przychodzi nam realizować. Musimy to uszanować. Coś musi pozostać na następny raz :-). Wychodzimy z wody.
   Kucharz, jakby domyślał się czego teraz pragniemy, gorącej herbaty i obfitego posiłku. W termosie gorąca woda, którą Rajan zalewa herbaty. Na 'stole' szybko pojawiają się półmiski i talerze ze świeżymi smażonymi rybami, warzywami, makaronem i oczywiście ryżem.
   Odbijmy na wschód. Kluczymy między wyspami. Czasem mijamy się z jakimś innym stateczkiem, a czasem jest to słusznej wielkości statek budowany w stylu retro - oczywiście wykorzystywany w celach turystycznych. Przy jednej z wysp widzimy masowe połowy ryb metodą chyba zupełnie tradycyjną - rybacy przeczesują rafę niewielkimi sieciami rzucanymi na ławicę ryb. Kobiety wybierają skorupiaki i ślimaki. Ciekawy widok.
   Przepływamy obok Kanawy. Łapię się na tym, że myślę o tej wyspie i pobycie na niej jako dalekiej przeszłości, że byliśmy tam kilka tygodni wstecz, a przecież było to zaledwie 2 dni temu. Coś się dzieje z czasem. Togeany i Tana Toraja pamiętam jakby sprzed pół roku. Nie wiem czy to tylko mnie dotyczy, pytam więc Karoliny i Natki. Odpowiadają, że odczuwają podobnie, te wydarzenia są mgliste, gdzieś daleko na horyzoncie... To dobrze, bo już myślałem że to tylko mnie się udziela. W zasadzie nie powinienem się temu zjawisku dziwić - przeżywamy to na każdej wyprawie. To natłok wydarzeń w jednostce czasu, zmieniającej się scenerii, poznanych ludzi i miejsc powoduje te dziwne zawirowania z czasem. Dla tych, którzy chcą spowolnić upływ czasu - dobry sposób - podróżować, może nie z prędkością światła ale tak normalnie. Skuteczne :-).
   Na horyzoncie w oddali, na wybrzeżu, widoczne zabudowania Labuanbajo. Kapitan przypomniał sobie, że mieliśmy w planie jeszcze jakieś nurki :-). Ostry zwrot na północ i po pół godzinie jesteśmy u wybrzeży jakiejś wyspy. W pobliżu dwa inne statki, wnioskuje zatem że rafa jest tu obiecująca. Sprzęt na siebie i skaczemy do wody. Nie jest jeszcze tak ciemno jak dnia poprzedniego kiedy pływaliśmy u wybrzeży Komodo, więc światło jest lepsze ale słonko już dobija do horyzontu, trzeba się spieszyć. Rafa faktycznie piękna, różnorodna. Świat ryb przeobfity. Jest podobno jakiś morski wąż, którego zauważa Mark i Natka, niestety nie dane mi było go zobaczyć. Po godzinie zaczyna się już ściemniać. Wychodzimy ale nie ma Rajana, który gdzieś odpłynął z pożyczoną od Karoliny maską i rurką, więc mamy jeszcze czas. To pożegnanie z Flores i rafami, więc chcąc w pełni wykorzystać możliwości Tom i Mark spontanicznie skaczą z burty do wody. Niezłe wejście. Podkuszony skaczę i ja. Przy burcie, podczas rozbiegu, potykam się i zaliczam spektakularną 'klatę'. Szczypie i piecze jak cholera. Pod wodą mam jednak nadzieję że nikt tego mojego błędu nie zauważył. Nic z tego, po wypłynięciu wszyscy 'uszczypliwie' klaszczą ;-). Nie ponawiam próby. Jestem już zmęczony, wychodzę na pokład, pojawia się też Rajan. Odpływamy. Tym razem już definitywnie ku wybrzeżom Flores, do Labuan.



 
Wielki błękit na "Manta Point" ... i Tom ;-)


W poszukiwaniu majestatycznych mant. "Manta Point"


Miejscowi rybacy, łowiący tradycyjnymi metodami rafowe ryby. W pobliżu kobiety zbierające skorupiaki.


Statek w stylu retro. My wolimy naszą rozpadającą się łajbę, z jej załogą i poznaną na niej grupką Francuzów :-)


Ostatni rzut okiem na mijaną obok Kanawę. Kiedy to było jak się wspinaliśmy z Natka na szczyty, a Karolina miała bliskie spotkania ze szczurem? - czas dla nas biegnie inaczej.



Rafa 1.


Rafa i kolorowe ryby 2.


Rafa i kolorowe ryby 3.


Rafa i kolorowe ryby 4.

Rafa i kolorowe ryby 5.

Rafa i kolorowe ryby 6. Piękne niebieskie, fosforyzujące rybki. Niestety nie znam ich nazwy ale chyba nie są to neonki (może ktoś będzie wiedział...)


 

Wyświetl większą mapę
A- siedziba Parku Komodo; B - Labuanbajo

1 komentarz:

  1. Coś więcej ciekawego o mantach i rekinach na interesujących stronach Pana Romana:
    http://www.antoranz.net/CURIOSA/ZBIOR13/C3350/3361_QZE11135_rekin.HTM
    Aspekt ekonomiczny niezwykle trafny...

    OdpowiedzUsuń