środa, 7 sierpnia 2013

Kanawa

29.07.2013 r.

Budzi nas piękne słońce. Zbieramy się szybko, żeby nie tracić ani chwili. Szybkie śniadanie i ustalamy plan gry. Natka ze Sławkiem ruszają na podbój wyspy. Jest kilka wzniesień, które można "zdobyć" i perspektywa niesamowitych widoków. Ja zostaje i staram się ogarnąć bałagan w naszych plecakach... Przeliczyć czyste ubrania... Nawet na wyprawie czasami dopada nas proza życia ;-).

 
Widok z naszej chatki o poranku

Po półtorej godzinie Sławek z Natką wracają. Natka zmęczona, cała w pocie. Trzeba uważać po czym się stąpa, na brzegu rafa, ostre skały, muszle o ostrych zakończeniach, ba, nawet niby bezpieczny morski piasek niesie niebezpieczeństwo - to dziwne nasiona roślin, które przyczepiają i przekuwają nasze klapki na wylot - Cejrowski by tu nie poszalał ... ;-). Sławek zadowolony bo udało mu się zrobić niezłe zdjęcia.  Zakładamy pianki, bierzemy sprzęt i idziemy do miejsca, które z góry wypatrzył Sławek. Po obejściu 1/3 wysypy okazało się, że to miejsce widziane z góry to nie rafa. To podwodna łąka z roślinnością - nic ciekawego. Mamy dwa wyjścia: iść dalej albo zawrócić i pójść snorkować koło naszego bongalowa. Wybieramy pierwszą opcję z nadzieja, że po drodze znajdziemy fajne miejsca. I tak idąc, idąc, idąc, po 40 minutach dochodzimy na naszego punktu wyjścia - obeszliśmy całą wyspę dookoła ... mając piękną rafę na wyciągnięcie ręki przy naszej chacie. 
Nie namyślając się wiele wskakujemy. Rafa jest super, a cala fauna to chyba wszystkie kolory tęczy. Nagle, czuje jak mnie coś parzy w rękę - rozglądam się pod woda czy to meduza. Tak. Jak się później okazuje Natka i Sławek też zostali poparzeni. Nie wiem co to jest za meduza, ale wyglądem przypomina nasze grzyby "kurki". Wkładając głowę pod wodę, widzimy tego sporo, pływają bezładnie... Zmykamy. W sumie bardzo usatysfakcjonowani. Robimy chwile przerwy na złapanie oddechu. Tym razem wybieramy rafę po drugiej stronie pomostu. Muszę przyznać, że jest jeszcze piękniejsza. Dopływamy do jej końca a tam tysiące ryb na wyciągnięcie ręki. Czas przestaje istnieć. Aż nie chce się wracać na ląd. Sławek jeszcze zostaje, a ja z Natka wracamy. Nagle w zaroślach, jakieś 30 metrów od brzegu, widzę coś co wyglądem przypomina bombę lotniczą z drugiej wojny światowej. Kurczę, myślę sobie że to jakiś niewypał, ale tutaj? Rozglądam się gdzie jest Natka. I widzę w jednej chwili jak dostaje przyspieszenia. Ona tez to zauważyła! To nie żadna bomba a ryba!!! Ponad metrowej długości, z zębami w paszczy. Leży na dnie, na wyciągnięcie ręki. Tym bardziej szybko wychodzimy z wody. Niestety Sławek tego nie widział. Później mu opowiadamy o tym, pokazujemy miejsce gdzie ona była - niestety już jej nie znalazł (nie będzie zdjęć :-(  ).

Po kolacji wracamy, aby zacząć pakowanie bo jutro płyniemy na spotkanie z... Waranami!!!
Zaczynam wkładać nasze ubrania do plecaka i nagle wyskakuje spod nich... szczur!!! Narobiłam takiego krzyku, że chyba aż w Labuan Bajo mnie usłyszeli... Wskoczyłam na łóżko i przez kolejne 15 minut nie ruszałam się dopóki Sławek nie sprawdził wszystkich plecaków. Ja panicznie boje się szczurów. W każdym bądź razie noc mam już z głowy. Na pewno nie zasnę. Nigdy tak bardzo nie chciałam wyjechać z żadnego miejsca jak z tego. [KS].

Natka po powrocie z "gór"
 
 Bambusowy bateria i zlew (jak zresztą wszystko w naszej chatce)


 Zachód słońca nad Kanawą
 

 

Wyświetl większą mapę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz