środa, 20 lipca 2016

2015 - 27. Miasto Kefamenanu i wioska Wini

28.07.2015.
(Sławek)

   Poprzedniego dnia, za pośrednictwem Micky załatwiliśmy dwa motorki i kierowcę. To ochroniarz z naszego hoteliku. Na dzisiejszy dzień wziął sobie wolne aby dorobić sobie na bule, czyli nas - białasów. Ból jest jeden - po angielsku zna tylko 1 słowo: 'Mister'. Spoko, znamy kilka zwrotów w jego języku. Alex, bo tak ma na imię jedzie z Karoliną, ja z Natką na drugim. Wczoraj prosiłem aby mój motorek był z automatyczną skrzynia biegów. Nic z tego, dostałem z manualną i na dodatek rozwalającą się. Jedziemy na północ - do Wini. To rybacka wioska przylegająca do eksklawy Timor Leste - Oecussi.
 
 

   Widoki piękne, wraz z odległością od Kefa, coraz ładniejsze. Mam wrażenie, że czas się tu zatrzymał jakieś 100-200 lat temu. To chyba taki koniec świata :-). Mijane wioski maleńkie, życie w nich toczy się na ulicy, chatynki ze strzechy. Nikt się nigdzie nie spieszy, bo po co? Tylko my - bule na motorkach wzbudzamy sporą sensację, jakby żaden biały tędy jeszcze nie przejeżdżał. Pewna kobieta niosąca bukłaki z wodą na nasz widok je upuściła i stała jak wryta. Z Natką się zastanawiamy - diabła w nas widziała, czy wręcz przeciwnie ;-).
   Droga wyboista, pełno dziur, czasem brakuje asfaltu. Co chwila serpentynami w górę i zjazd w dół. Mam problem ze stopami. Ubrałem sandały, a skrzynia w moim motorku szwankuje, na dodatek nie ma tam osłonki gumowej a tylko metal. Nie za każdym razem udaje mi się zmienić bieg. W końcu dochodzi do tego, że przed każdą górą zaczynam się stresować bo trzeba zredukować bieg, a ja mam wrażenie, że wszystkie kości w mojej lewej stopie są już pogruchotane. Zaciskam zęby i jedziemy dalej. Na postojach tylko Karolina się śmieje, że Alex jak na nas patrzy z tyłu to tylko mruczy: "Oj mister, mister". Wiem, pewnie mu szkoda motorka i jego skrzyni - ale wczoraj zamawiałem z automatem ;-). Co tam - najważniejsze, że widoki są jak z Arizony i Kalifornii razy dziesięć :-). Dojeżdżamy do Wini. Przed nami Morze Sawu, po prawej granica z Timorem Wschodnim. Postanawiamy zatrzymać się na jakiś posiłek. Nad samą wodą jakaś opustoszała tawerna. Dogadujemy się na migi z właścicielem, że chcemy grillowane ryby. Na zapleczu małpa w klatce. Właściciel mówi, że ktoś mu ja przyniósł i chce ją wypuścić, pytam czemu nie może zrobić tego teraz? Widzę tylko uśmiech. Wiem, że skończy na talerzu... Zastanawiacie się teraz czy zjadłbym małpę? Nie wiem, pewnie w niektórych okolicznościach - tak. Teraz jak na nią spoglądam - nie.
  Czekamy na obiad, gdy tymczasem dziewczyny zauważają delfiny w zatoce. Są stosunkowo niedaleko, może ze 100 metrów. Piękny pokaz, nawet Alexa to wzruszyło ;-).
   Ryby bardzo smaczne, do tych kolorowych nie potrzeba dodawać przypraw, są aromatyczne same w sobie. Alex pałaszuje, aż mu się uszy trzęsą. Wylizuje talerz. Pytam czy chce więcej, grzecznie odmawia. zastanawiamy się gdzie jechać dalej. Pierwotnie miałem w planach abyśmy dalej pojechali wybrzeżem na wschód, do Mena, a później odbili inna drogą na południe i przejechali przez Oelolok. Jednak i Alex i właściciel tawerny, spoglądając na mapę krzywią się pokazują na migi, że są problemy z drogą. OK, nie upieram się, zwłaszcza, że nie czuję lewej nogi. Upieram się tylko aby zrobić jeszcze rajd do Meny - spodziewam się pięknych widoków nad wybrzeżem.
   Jedziemy do Meny. Niesamowite widoki schodzących skał do morza. Te czasem mają charakter wulkaniczny. Czasem pojawiają się równiny. Po pół godzinie dojeżdżamy do Mena. Tu jest miejsce katolickiego kultu Maryjnego - "Gua Sta. Maria Mena". Zatrzymujemy się tu.
   W drodze powrotnej nie udaje mi się podjechać pod jedną górę. Za późno zredukowałem biegi i zatrzymałem się przed podjazdem pewnie ze 45 stopni. Proszę Natkę aby zsiadła, ta zsiada i idzie sobie dalej pod górkę. Karolina z Alexem pognali wcześniej. Zostałem sam. Nie mogę ruszyć nawet z 1.... W końcu jakoś, jakoś się udało. Spore te góry :-).
   Wróciliśmy tą samą drogą - ale miałem wrażenie, że zupełne inne widoki przed nami, niż te które były wcześniej. Do hoteliku dojechaliśmy z pogruchotaną nogą. Aby zredukować ból idziemy do naszej zaprzyjaźnionej sprzedawczyni z Sumatry. Kupuję najmocniejszy alkohol - podrabianego napoleona - 38%. Kobieta odradza, proponuje bintanga ale się upieram. Wieczorem zapominam o nodze przeglądając zdjęcia ze szklaneczką w ręce ;-).
[SS]
 
 
 W drodze z Kefamenanu do Wini.


 Czasem pojawiają się wulkaniczne skały, przypominając pochodzenie wyspy.


 Karolina i Alex.

 Najlepszy team, ... szkoda tylko, że nie z normalnymi butami lub skrzynia biegów ;-)

 Życie w wioskach zatrzymało się dawno temu...

 Nad Morzem Sawu.

 Wpadająca do morza rzeka sprzyja namorzynom.

 Te ryby zawsze mają niesamowity smak.

 Delfiny.


 Nieopodal Wini.

 Wypatrując delfinów.

 Z właścicielem tawerny.

 Czy można zjeść swego dalekiego kuzyna? Chyba nie... ;-)

 Poławiacze ryb i krewetek.

 Droga do Mena.


 Jak w Afryce. Timor to faktycznie koniec świata ;-)

 Gua Sta. Maria Mena


 Widok z góry.

 Gdzieś wśród nadmorskich wiosek.




Z okna naszego hotelu. Natka uparła się na ichniejsze szaszłyki. I słusznie, są b. dobre.

 A ja łagodzę ból stopy ... napoleonem z mandarynkami ;-)
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz