sobota, 9 lipca 2016

2015 - 21. W wiosce Ruteng Pu'u

24.07.2015.
(Sławek)

Ruteng to w miejscowym języku nazwa pewnego drzewa dość dobrze znanego w Polsce - Ficus benjamina. W Polsce to ozdobna roślinka doniczkowa, dość podatna na wszelkiego rodzaju fantazje florystów, czy producentów drzewek bonsai. Tu w kraju Manggarai to drzewo zawsze rosło w centralnej części wioski, w kamiennym kręgu. Było drzewem świętym.

   4 km na północ od Ruteng leży tradycyjna wioska ludu Manggarai - Ruteng Pu'u. Nie ma jej w żadnym przewodniku Lonely Planet. Donatus twierdzi, że warto ją zobaczyć. Jedziemy.
Tradycyjne domki z desek na planie okręgu, czasem ośmioboku, a czasem zwyczajne czworoboczne. Ze szpiczastymi dachami krytymi trzciną. W centralnej część wioski jest plac z kamiennym kręgiem, domki znajdują się dopiero poza obrysem kamiennego muru. Po środku święte drzewko - Ficus.
Obchodzimy wioskę dookoła, jakby wyludniona. Kilkoro dzieci, jakiś robotnik budowlany i tyle... Domy pootwierane, nikt nie pilnuje, bo niby czego. Zaglądam do kilku z nich, biednie ale czysto. Na zewnątrz, na matach suszą się ziarna kawy. Już wiem, że to arabica.
   W drodze do samochodu widzimy lokalny cmentarz katolicki zaszyty w dżungli. Lubie takie klimaty, wiec przyglądam się nagrobkom, płytom z datami urodzin i śmierci. Cmentarz ma już sporo lat...
   Wracamy do Ruteng. Donatus chce kupić jakąś część do samochodu, która jest dostępna tylko w tym miasteczku, my zaś chcielibyśmy w końcu coś zjeść. Prosimy też Donatusa aby pomógł nam znaleźć płytę z muzyką poco-poco, która cały czas (od wczoraj) mi gra w tyle głowy :-).
Donatus nam pomaga, wyszukuje ale klapa - nigdzie. W desperacji kupujemy płytke z jakimś lokalnym wykonawcą. Nikt tu się jednak prawami autorskimi nie przejmuje - większość płyt to 'piraty'.
Jeść, jeść...! Donatus widzi nasze miny i mówi:
- Jedziemy coś zjeść. Jak wejdziemy do środka nie przerażajcie się wyglądem kuchni.
- Nas nie jest w stanie nic teraz przerazić a już tym bardziej kuchnia - odpowiadamy.
Wchodzimy do jakiegoś ustronnego małego lokaliku. Fakt, niezbyt czysto i jakoś ... pustawo. Zamawiamy jedzenie. Są owoce morza. Szalejemy - wiadomo - człek głodny, zjadłby wieloryba ;-) Bintang. Zimny bintang! :-) Ufff... Chłodząc się piwem dopytuję naszego kierowcę, czy istnieje możliwość zajrzeć do kuchni. Jasne - szef kuchni to jego kumpel. Swego czasu gotował na Bali i jest jakby takim miejscowym Gordonem Ramsayem. Jak już wszedłem do kuchni i mnie 'Gordon' nie goni to w przypływie śmiałości dopytuje szefa, czy swoje danie mogę sam przyrządzić. Zgadza się ale składniki on będzie wrzucał ;-)
   Jakież to pyszne jedzonko było.... :-)
[SS]
  

 Wioska Ruteng Pu'u, z kamiennym dziedzińcem i centralnie rosnącym drzewem.

 Część domów kryta już niestety falistą blachą...

 ... ale część trzciną. Na pierwszym planie susząca się kawa.

 Tradycyjny domek ludu Manggarai.


 Kawa. Wydaje nam się, że głównie z tego utrzymują się mieszkańcy tej wioski.


W tych okolicach króluje arabica.

 Pojedynczy mieszkańcy wioski.
 

 Naturalna sukcesja w architekturze - po prawej tradycyjna chata, choć z blachą na dachu; po lewej - cegła... :-/

 Nadąsany strażnik wioski.

 Dzieci chyba lubią Natkę... ;-)

 Nieopodal tradycyjnej wioski Pu'u, w dżungli, znajduje się cmentarz katolicki.



 Drzewko fikusa.

 W poszukiwaniu płyt z muzyką poco-poco. Donatus to jednak super przewodnik :-)

Trafiamy w końcu do lokalnej jadłodajni.

 W kuchni.

 Szef jest tolerancyjny, w końcu na Bali gotował... ;-)

 Zupa szparagowa nie miała sobie równych.



Zimny bintang jako deser ;-)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz