wtorek, 13 sierpnia 2013

Noc na łajbie

30-31.07.2013 r.

   Wróciliśmy na naszą łódkę. Od razu odpływamy i po wypłynięciu z zatoki kierujemy się na zachód, w kierunku Komodo.


Drzwi od kambuza się otwierają i kucharz oraz mały pomocnik wnoszą miski i talerze. Jest tego dużo ale wszyscy wygłodniali, więc ubywa. Bardzo smaczne. Szczególnie ryba. Są też duszone ostre papryczki. Cierpliwie czekam na swoją kolej, Karolina jednak wie co lubię - połowa mojego talerza to ryby, druga - papryczki :-). Nikt się nie odzywa, słychać tylko pracę silnika. Załoga przygląda nam się dyskretnie. Czyżby testowali jakość potraw na obcych? ;-) Po papryczkach męczy mnie pragnienie. Sięgam do steropianu po kubełkowaną w plastikach wodę ale ze środka wyskakuje pięciocentymetrowy karaluch, chowa się w naszych plecakach. Nikt już na niego nie reaguje - ot.... w pobliżu przebiegł kot :-). Na horyzoncie coraz bliższe Komodo.


Leniwie sięgam po aparat. Kilka fotek. Zaglądam też z obiektywem do sterówki, kieruję soczewkę na kapitana. Jest! Uśmiecha się, a jednak... :-) Za to chłopak jak nie dziecko Indonezji - płochliwy i wstydliwy, ucieka do kambuza. Wchodzę na dach. Tu jednak jest dobre miejsce. Tradycyjnie Rajan za mną. Pytam się go o dzisiejsze plany. Mówi, że jeszcze dziś u wybrzeży Komodo mamy znaleźć dobre miejsce do oglądania raf. Później poszukamy spokojnego miejsca na nocleg. Dopytuję czy śpimy na 'statku'. Tak, na otwartej wodzie. Idę za ciosem i próbuję  dowiedzieć się jak technicznie będzie wyglądał ów nocleg - gdzie kto będzie spał bo ja jakoś tych możliwości nie za bardzo widzę. "Człowiek od kontaktów" dziwnymi ruchami rąk wskazuje na cały kuter - odpowiadając: "gdzie kto będzie chciał"... Fajnie. Dobrze, że mam wyostrzoną wyobraźnię - już siebie widzę nocującego na sedesie. Z noclegami mamy wprawę. A sedes? Będzie przynajmniej praktycznie (papryczki) ;-).
    Rozważania o noclegu zostawiam na później. Silnik miarowo terkocze. Wszyscy rozeszli się w swoje kąty. Każdy szuka chwil dla siebie. Powoli zmieniające się krajobrazy za burtą sprzyjają rozmyślaniom. Zapatrzony w fale i mnie dopadają przemyślenia. O podróżach. Czy jest sens włóczyć się po świecie, gdy można zatopić wzrok w dobrej podróżniczej książce (Cejrowski, Kasza, czy nasz travelbitowy kolega - Mietek Bieniek...) lub włączyć jakiś tematyczny kanał w tv? Hmmm..., no cóż. Podróże to pasja a do pasji racjonalnie się nie podchodzi. Pasje to coś co człowieka napędza, daje siły, psychicznie regeneruje. A podróże? Dają skalę odniesienia. Przebywając w innych cywilizacjach (choć to słowo powoli traci już sens, gdyż ta - zachodnia staja się dominująca na całym świecie) poznajemy inne obyczaje, inne podejścia do podobnych spraw. To zwiększa percepcję, tolerancję i powiększa wrażliwość. Przypominają mi się młodzieńcze lata, gdy z wypiekami na policzkach przerzucałem kolejne strony książek Szklarskiego i nie mogłem doczekać się kolejnej wyprawy Tomka Wilmowskiego. Moje lata szkolne to także czas, gdzie intensywnie podróżowałem ... palcem po mapach. Zostałem szczęśliwym posiadaczem dość sensownego (jak na tamte czasy) podręcznego atlasu świata. W wyobraźni zwiedzałem po kolei każdy kawałek globu. I właśnie teraz dopada mnie wspomnienie, że najbardziej pragnąłem wtedy przedostać się do Indonezji. Ze względu na wyspy ('robinsonada' chyba każdemu facetowi jest bliska), te nie zamieszkałe, jak i te z pierwotnymi ludami. Po głowie mi chodziły wybuchające wulkany... Lecz w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałbym, że to się zrealizuje. Nie sądziłem nawet, że upadnie komunizm w naszym Kraju (no z tym całkowitym upadkiem to sprawa dyskusyjna ale...) i ludzie będą mogli wyjeżdżać. I coś niesamowitego - jestem tu. Nie sam ale z najlepszą pod słońcem ekipą - moją rodziną. Między jedną a drugą wyspą z waranami. Na jakiejś ledwie pływającej łajbie. Pod falami podwodny kolorowy świat. Jednak marzenia mogą się spełniać :-)
   Z bezruchu i zamyślenia budzi mnie Rajan (a jakże...). Tuż za burtą jakieś 150-200 metrów to już wyspa Komodo, a tu jest rewelacyjna rafa. Widzę, że nie tylko ja zostałem wyrwany z letargu - reszta też. Każdy stara dopchać się do swojego plecaka. Wyjąć płetwy, maskę. Karolina, jak zwykle  zorganizowana, jednym ruchem ręki wyciąga jeden z naszych mniejszych plecaków - jest w nim wszystko do snorklowania. Tom już wskoczył do wody. Krzyczy, że zimna. Niemożliwe, tu? Wkładamy pianki, skaczemy też za burtę. Podczas skoku do wody, czas się zatrzymuje. Dla tych, którzy jeszcze po tamtej stronie - płynie normalnie; dla tych co pod wodą - niesamowicie spowalnia. Oglądamy kolorowe rafy w zwolnionym tempie. Tęczowe ryby przepływające koło nas, rozgwiazdy... Woda faktycznie zimna, nasze pianki jednak amortyzują szok termiczny. Włączam aparat, robię zdjęcia, przestawiam na tryb filmowania. W pogoni za ławicą kolorowych rybek wpływam na płytką rafę. Muszę uważać, dziewczyny też, gdyby nie pianka miałbym już poobcierany brzuch. Dopływam do brzegu. Pierwszy krok na Komodo (to nic, że w płetwach ;-) ). Słońce już zaszło za wzgórzami tej wyspy, jeszcze widzę poblask daleko za statkiem. Czas wracać, zwłaszcza, że noc jak i ranek szybko tu nastają.
   Wszyscy poruszeni. Mimo, że świat podwodny towarzyszy nam na tej wyprawie od dawna, ten tu jest jakby bardziej intensywniejszy. Dzielimy się wrażeniami. Tom ma kamerkę, z którą może głębiej niż ja zejść pod wodę.
 
 
Pokazujemy Francuzom nasze zdjęcia oraz film z Jellyfish Lake z meduzami. Jeszcze cieknie z nas woda a kucharz 'zastawia stół', znowu smakołyki, są też smażone w cieście banany - palce lizać. Kapitan nie próżnuje, ostatkiem sił silnika stara się doprowadzić łajbę w jakieś ustronne miejsce. Gwałtownie zapada noc. Pada decyzja o rzuceniu kotwicy. Jesteśmy w jakiejś cieśninie. Z jednej strony wioską na wyspie Komodo - Kampung Komodo a z drugiej wyspa - Lasa. Ze strony wioski łuna świateł. Wioska w odległości poniżej jednego kilometra. Jedna kotwica powoduje, że nasz kuter obraca się wokół niej; światła wioski raz mamy z lewej, raz z prawej. Na łajbie zapanowała rozluźniona atmosfera. Rajan gada z Markiem, kilkuletni pomocnik przysiadł do nas, i naraz ... kapitan siada wśród nas. No nie, tego się nie spodziewaliśmy :-) Wcześniej wyłączył główne silniki i włączył jakiś mniejszy spalinowy generator prądu. Mamy dalej światło - dwie tradycyjne żarówki ledwo żarzące i co i rusz przygasające. Kapitan wskazuje na kilka gniazdek w 'kabinie', że możemy z nich skorzystać, grzecznie dziękuję ale się nie zdecyduję, mam jeszcze zapas aku i baterii. Pytam kapitana czy jest muzułmaninem - kiwa, że tak. Flores to jedna z nielicznych w Indonezji wysp gdzie przeważa chrześcijaństwo, więc on tu jest w mniejszości. Teraz już wiem dlaczego w ciągu dnia nic nie jadł. Kapitan okazuje się niezłym gadułą. Pyta o to ile mamy dzieci, czy mamy dom, czy też mieszkanie ile samochodów, itp. Ja się dowiaduję, że on ma 3 dzieci (najstarsze w wieku Natki) i że już wystarczy bo go na więcej nie stać. Ma kochającą żonę, jest właścicielem tej łajby, a teraz buduje drugą większą, szybszą i widzę, że to jego duma. Cholera, jak prosto się z nim dogadać - wszystko rozumiem i w zasadzie moje mimy on też. Przyłącza się Mark i Tom. Kapitan, gdy jest rad, śmieje się i to jedyny głos, który od niego słychać. Dziewczyny przyłączają się do dyskusji. Qrcze nie poznaję gościa. Kapitan jest duszą towarzystwa. Co chwila słychać jego śmiech. Za to Rajan przymilkł; jego nauka języków zapewne nie obejmuje migowego... ;-). Kucharz gdzieś w tle, chłopiec z zaciekawieniem przygląda się naszej dyskusji. Okazuje się, że jestem najstarszy na łodzi, kapitan jest o rok młodszy ode mnie. Śmieje się, że od teraz ja zostaję kapitanem. Tom wyjmuję ze steropianowej lodówki Bintanga, częstuje innych. Ja odmawiam - jakoś dziś nie mam ochoty na piwo.  Kapitan, jako muzułmanin w trakcie świętego dla niego okresu - ramadanu, to docenia. Pokazuje kciuka wyciągniętego do góry. Cholera a już sięgałem do naszego głównego plecaka po 'szkockie lekarstwo', targane cały czas z Dubaju. Rezygnuję. Podpaść kapitanowi? No nie. Siedzę więc przy gorącej herbacie, Karolina i Natka też. Rozmawiamy też z Francuzami. O ich podróży, o tym czym się zajmują w swoim kraju. Przy miłej rozmowie, czas szybko mija. Jest godzina 22ga. Coraz częściej pojawia się temat noclegu. Kapitan potwierdza wcześniejsze 'rajanowe' deklaracje - każdy może nocować gdzie chce... On wybiera przestrzeń między sterówką a kabiną - nasz 'stół'. Rajan obok. Dzieciak i kucharz w sterówce. No cóż oni mają już swoje miejsca. Pytam Camilę i Marka gdzie oni wybierają - chyba się poświęcają ale decydują, że na dachu sterówki - tam gdzie nie ma brezentowego przykrycia, czyli bez dachu. Wolałbym aby Mark wybrał kabinę, a my dach nad nią. Mark chyba wyczuwa nasze oczekiwania. Lądujemy na dachu kabiny. W łodzi są stare materace. Szybko je rozkładamy. Wyjmujemy śpiworki. Tu zaznaczam, że od pewnego czasu po Azji podróżujemy z wkładkami do śpiworów a nie normalnymi śpiworami - w zasadzie to zszyte prześcieradło - jest cienkie i po złożeniu zajmuje bardzo mało miejsca, w zasadzie chodzi o to aby spać w czymś swoim a nie na jakimś innym posłaniu. Zawsze jest ciepło. Kapitan proponuje jakiś stary koc, rezygnujemy, pokazując nasze śpiworki. Natka po środku, my po bokach, płytkie zabezpieczenie przed wpadnięciem do wody ale w przypadku jakiegoś sennego koszmaru niechybnie wylądujemy w morzu. Obyśmy z Karoliną mieli spokojne sny. Wyglądam za brezent, w górę. Niesamowite niebo. Pełno gwiazd. Próbuję rozpoznać jakąś znaną mi konstelację, nic z tego. Jest zupełnie inne. Nawet wydaje mi się że widzę Krzyż Południa ale nie jestem pewien. Zasypiamy. Budzę się z zimna. Jest pierwsza w nocy. Karolina sięgnęła po brudny koc aby przykryć Natkę i siebie. Kołysze. Kapitan musiał wyłączyć agregat bo niesamowita cisza nas otacza. Spoglądam za burtę - światła z wioski Komodo. Powoli ponownie zasypiam. Budzi mnie Natka. Mówi, że jest jej bardzo zimno. Doradzam aby weszła cała w powłoczkę, skuliła się jak tylko może i nakryła głowę. Przykrywam ją skąpym kocem. Znowu próbuję zasnąć. Zastanawiam się czy zejść na dół do plecaka i przynieść wszystkim jakieś ubrania. Jednak nie chcę deptać po innych. Trudno, trzeba doczekać do rana. Spoglądam na zegarek, jest 4 nad ranem. Kołysanie statku ponownie mnie usypia. Nie wiem czy tak było ale rano myślałem że śnią mi się sceny z Antarktydy ;-). W końcu nastaje ranek. Całe szczęście. Jest 6.30. Powolutku wstaje słońce, wraz z nim i my. 
 
 
Komodo. Wyspa legenda. Udaje się nam do niej dopłynąć. Z bliska pofałdowane pagórki. Z oddali wzniesienia ostre jak zęby krokodyla (lub warana). 
 
Klify na Komodo. Struktura geologiczna dość ciekawa. Z dedykacją dla geografów - Agnieszki, Magdy i Roberta :-)
 
Uśmiech kapitana - bezcenny :-). Do tej pory gbur, naraz, mimo, że niemowa - rozwiązuje mu się język.
 
Podwodny świat 1. 
 
Podwodny świat 2.  
 
 Podwodny świat 3. 
   
Podwodny świat 4.  
 
 Dziewczyny i miejscowy rybak z pobliskiej wsi Komodo.
 
Zachód słońca nad Komodo 
 
Niektórzy cieszą się względami kapitana... Warto było powstrzymać się od piwa... ;-)
 
 
O poranku dnia następnego. W tle zmarznięte, acz uśmiechnięte, dziewczyny. Na pierwszym planie Rajan - 'człowiek od kontaktów', serwujący kawę.
 
  

Wyświetl większą mapę

3 komentarze:

  1. Sławek ten blog to niezły materiał na ksiażkę. Ja zamawiam 1 egzemplarz . Wierzę że kiedyś ktoś będzie cytował Ślusarskiego na równi z Cejrowskim. W przekraczaniu granic zawsze byłeś dobry (np. tej Polsko-Czeskiej w Tatrach ;-) ). Przez te parę latek życia pewnie sporo się nazbierało i to nie na tylko jedną ksiązkę. Na mostku kapitańskim z wyrazu twarzy widzę ,że jeszczee nas czymś zaskoczysz. W opisach takich podróży najważniejsze są właśnie przemyślenia ich uczestników i relacje z innymi. Tak trzymaj.
    Pozdrawiam MF

    OdpowiedzUsuń
  2. Zagladam tu codziennie, a Wy ciagle na tej lajbie. Ile dni i nocy mozna spedzic na lajbie!
    Wiem, kapitan okazal sie przystojniakiem, moze o to chodzi?
    Pozdrawiam ze zrozumieniem i czekam na ruch do przodu.
    RA

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie na łajbie nie ma wi-fi

    OdpowiedzUsuń