czwartek, 29 sierpnia 2013

Dłuuuuuuuga podróż

1.08.2013 r.

 
     Naładowani wrażeniami z dnia poprzedniego ruszamy w kolejna podróż - tym razem aż 24 godz. Przed nami 8 godz. promem, 2 godz. minibusem, potem kolejne 10 godz. autobusem (ma być podobno Mercedes... podobno), znowu prom - 2 godz. i już po kolejnych dwóch mamy dotrzeć do Mataram (w zachodniej części wyspy Lombok). Mając na uwadze indonezyjski rozkład jazdy - czyli tak naprawdę wszystko zależy od ludzi a nie od planów, profilaktycznie zjawiamy się już o 7.00 rano na przystani.
 
W oddali nasz prom
 
   Dzień wcześniej powiedziano nam, ze planowana godz. odpłynięcia to 8.00 w co i tak nie uwierzyliśmy. Wypłynęliśmy z niewielkim opóźnieniem - tylko 1 godz. 20 min. Szybko zorientowaliśmy się, ze są aż trzy różne wyznaczone strefy/klasy na pokładzie. Jest oczywiście bussines class - gdzie są wiatraki i rozkładane fotele, kolejna to economy leżąca- zbiorowa sypialnia, no i ta do której trafiliśmy - economy siedząca. Krzesełka z metalu no i to w zasadzie wszystko. Zajęliśmy miejsce przy oknie. To tylko 8 godz. wiec spoko. Po dwóch godzinach mam wrażenie, że płynę już calą wieczność. Wszędzie dookoła wielki błękit...
 
Klasa economy :-)
 
Nieodłączny wielki błękit...
 
   Nagle siedzący za nami Mark krzyczy, że są delfiny. O rany, faktycznie! Pierwszy raz w życiu widzę z tak bliska dwa delfiny. Niestety zanim Sławek wyjął aparat już schowały się pod wodą. Przez kolejną godzinę gapię się przez okno z nadzieją, że znowu je zobaczę... Jeszcze tylko 5 godz. i dopłyniemy do Sapo. Strasznie dłuży się ta podróż. Nawet obserwowanie miejscowych zaczyna nudzić.
   W końcu dopływamy. Zbieramy bagaże upewniając się, ze wszystko mamy. Po wyjściu z promu idziemy do miejsca gdzie stoją busy - każdy zabiera około 25 osób. Pomocnik kierowcy krzyczy, aby podać plecaki na dach. Sławek pakuje główny plecak do wora i wrzuca na dach. Ja w swoim mam nasze paszporty, kasę itd. wiec kłócę się z gościem, że zabieram swój bagaż do środka. On krzyczy, ja jeszcze głośniej i wsiadam do busa z plecakiem. Sadzam Natkę na siedzeniu, kolejne zajmuję Sławkowi i próbuję pomiędzy skrzynkami plastikowymi stojącymi w przejściu (po jaką cholerę one tu stoją?) przedostać się na wolne jeszcze miejsce. Przestawiam te skrzynki, bo nie mam gdzie postawić nóg a gość stawia je z powrotem i tak się szarpniemy. On coś po indonezyjsku, ja po polsku. W końcu sadza na tych skrzynkach kolejne osoby!!! Nie mam szans na wykonanie jakiegokolwiek ruchu ręką czy nogą.
 
 Ach ta bliskość w busie...
 
 Widoki za oknem w drodze do Bimy
  
Policzyłam, że w tym busie jest 36 osób - miejsc siedzących 25 :-). Zaczynam głośno wyrażać swoje zdanie, ale Sławek mnie uspokaja i mówi, że za chwilę wyrzucą nas i będziemy szli pieszo... Jakiś Indonezyjczyk siedzący obok mnie zasnął i zaczął kłaść głowę na mnie. Łokcie kładzie mi na kolanach, więc ja nie wiele myśląc swoim łokciem trącam go w żebra. Tak się przestraszył, że aż podskoczył. Ale tym razem przytulił się do szyby. Już prawie dojeżdżamy do Bimy, gdy pomocnik kierowcy zaczyna sprawdzać bilety. Pokazuję mu, że je mam i chowam do plecaka. On tłumaczy abym je oddała. Mam w pamięci przestrogi człowieka, u którego kupowaliśmy bilety, aby ich nikomu nie oddawać, bo będą chcieli aby płacić za nie jeszcze raz. Upieram się przy swoim i gość odpuszcza :-). Sławek patrzy na mnie dziwnie i pewnie zastanawia się kiedy nas wysadzą...W końcu kolejny etap podróży dobiegł  końca. Wysiadamy. Teraz musimy przesiąść się na autobus. Nerwowo patrzę na dach busa - bagaże? Są! Podchodzi do nas kolejny człowiek i chce znowu bilety. Ja uparcie nie chce ich oddać. Sławek przejmuje dowodzenie i oddaje im bilety. No to pięknie myślę sobie! Nie mamy biletów, nie wiemy gdzie mamy wsiąść! Zaraz wybuchnę i tylko czekam żeby ktoś się do mnie odezwał aby móc wyładować złość. Po 5 minutach każą nam podejść do stolika, przy którym siedzi "główny dowodzący". Na stole leży cala masa biletów. No i zaczyna się zabawa... Najpierw dzieli na trzy gromadki według jakiegoś klucza - nikt nie wie jakiego. Potem przegląda i na kolejne dwie. Chyba już sam się w tym pogubił :-). Śmiejemy się, że zaraz zacznie się losowanie "szczęśliwego numerka". Po kolejnych 10 minutach zarządzający nadal miesza w gromadkach. W końcu wyciąga kartkę, na której ma rozkład siedzeń w autobusie. Hurra! Ale to nie koniec... Teraz kolejne rozdania. W pierwszym tasowaniu nie zostaliśmy ujęci. Ale coraz mniej biletów zostało na stole. Dostrzegam nasze. Teraz rozdanie dla podróżujących na Bali. Oj ciężko, ciężko...coś się nie zgadza, kolejne tasowanie biletów. Muszę przyznać, że zadziwia mnie ten system "rezerwacji" i przydzielania miejsc. Trochę długo to trwa, ale co robota ręczna to ręczna. Żaden system komputerowy tego nie zastąpi...No i w końcu przyszła kolej na nas. Zaznaczono na oddzielnej kartce naszą rezerwację, na biletach potwierdzono wpisując nr rejestracyjny autobusu.
 
Biuro rezerwacji miejsc
 
   Do odjazdu mamy jeszcze 45 min. więc decydujemy, ze jeszcze przed całonocną podróżą coś zjeść. Wybieramy jakiś uliczny bar zaraz przy postoju autobusów. Dostajemy do jedzenia coś, co powinno przypominać kurczaka...

Dworzec autobusowy w  Bimie
 
   Pakujemy się do autobusu i tu czeka nas miła niespodzianka. Mnóstwo miejsca na nogi, siedzenia rozkładane do pozycji leżącej i jest zakaz palenia, a jeszcze do tego jest tylko 8 pasażerów!!! możemy przebierać, wybierać w miejscach. Smuci mnie tylko jedna sprawa, ta część podróży jest nocą a my jedziemy przez całą Sumbawę i nic nie zobaczymy. W końcu zasypiamy, każdy zajmując całe dwa miejsca :-). Co jakiś czas budzę się i kontroluję sytuację. Około 4 dojechaliśmy do kolejnej przeprawy promowej. Kierowca coś krzyczy - chyba chce abyśmy wysiedli z autobusu i poszli na prom. Nikt jednak się nie rusza. Odpuścił. Budzę się dopiero jak opuszczamy prom. Jesteśmy już na Lomboku. Teraz już prosta droga do Mataram. Jest już 6.00 więc zaczyna być widno. Za oknem cudowne widoki. Małe wsie budzą się do życia. Docieramy do jakiejś większej miejscowości. A tu zaczął się duży targ. Kolorowo, gwarno i wszystko na raz. Kury, bawoły, ptaki, owoce, warzywa i mnóstwo ludzi sprzedających i kupujących. Ale zamieszanie! Dla nich to taka codzienność, a dla mnie coś niesamowitego.
 
 
Lombok - budzące się do życia miasto
 

Dzień zaczynający sie od zakupów
 
  Ta podróż/wyprawa była nam potrzebna. Nasze poukładane życie: dzieci - dom - praca i ciągłe obowiązki, powoduje, że czasem postępujemy jak roboty. A podróż to odskocznia od codzienności. Jesteśmy zmęczeni, niedospani, brudni ale za to jak mocno naładowani pozytywnymi emocjami. Bardzo odpoczywamy psychicznie. Nagle, spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość jest takie przejrzyste, jasne. Jak wiele spraw znajduje swoje rozwiązanie w mojej głowie. Z jednej strony już za kilka dni wracamy do Polski i cieszę się, bo bardzo stęskniłam się za Michałem. Z drugiej wiem, że zaraz po powrocie będę tęsknić za tymi zapachami, krajobrazami, życzliwymi i cały czas uśmiechniętymi Indonezyjczykami. Na szczęście to co jest w mojej głowie i sercu zostaje na zawsze, a dzięki Sławkowi (myślę, że zrobił sporo zdjęć) w zimowe wieczory będzie co wspominać.
 
Pięknie, kolorowo - takie codzienne życie :-)
 
  I na takich właśnie przemyśleniach i oglądając piękno za oknem minęła podróż przez cały Lombok. Po 24 godz. podróży docieramy do Mataram. [KS]
 

Pokaż Z LB do Mataram na większej mapie

4 komentarze:

  1. Bez przerwy baranieję z podziwu!
    RA

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróż zorganizowaliście super. Jestem pełna podziwu w jakich warunkach podróżowaliście. Czytałam z wielkim zainteresowaniem. Szkoda , że to koniec. POZDRAWIAM

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musimy Cie drogi Anonimie zmartwic ;-) - to jeszcze nie koniec podróży, a tym samym wpisów na blogu, jest jeszcze przygotowanych kilka odcinków. Prosimy o wyrozumiałość i cierpliwość :-) . Mamy tez kilka pomysłów na przyszlosc odnośnie tego projektu :-) .
      Pozdrawiamy!
      SKiN

      Usuń
  3. Ale dłuuuuuuuuuugo się czeka na kolejny wpis na blogu.Obywatelski obowiazek również spełniam codziennie.
    pozdrawiam MF

    OdpowiedzUsuń