26.07.2013
Poprzedniego dnia, podczas wyjasniania owych nieszczesnych pomylek z biletami lotniczymi, Ulfa proponuje nam ze po wszystkim zabierze nas do swojej rodziny/przyjaciol (do konca nie wiem kim oni byli dla Ulfy). Zgadzamy sie. Zwlaszcza ze zmeczenie i stres z nas zaczynaja uchodzic. Wieczorem jedziemy wiec ulicami Ampany (Ulfa prosila aby Natka siedziala kolo niej z przodu - nie wiemy czemu ale Natka wzbudza sensacje u miejscowych...), dojezdzamy do jakiegos domu. Ulfa zaprasza do srodka, sama znika mowiac ze bedzie za 15 minut... Wchodzimy do srodka. Kolacja (w zasadzie jedyny posilek w ciagu dnia - jest ramadan, muzulmanie jedza wtedy po zachodzie slonca). Liczna rodzina przy stole. Jestesmy ich goscmi. Niesmialo wchodzimy do srodka, siadamy za stolem, jemy.
Czestuja nas wszystkim co maja. Jedzenie dobre. Inne. Czasem slodko-pikantne, czasem o dziwnym rybnym smaku, ciezkim do zaakceptowania dla nas - Eurpejczykow. Posilamy sie w atmosferze wzajemnych usmiechow.
Ulfa, jedyna osoba znajaca angielski od pol godziny zalatwia swoje sprawy... Rozgladam sie wokol, zyja biednie, zadnych zbytkow, luksusow. W koncu dziekujemy za posilek, wychodzimy aby na zewnatrz poczekac na Ulfe. Dyskretnie, wrecz z zazenowaniem wkladam w reke najstarszej w domu kobiety banknoty. Niech to bedzie jakis nasz wklad w kolacje. Bardzo cenie sobie takie autentyczne spontaniczne spotkania, podgladanie rzeczywistosci takiej jaka ona jest, nie wyrezyserowanej na potrzeby turystyki. Pojawia sie Ulfa, przeprasza ale mowi ze musi cos zjesc. Po 15 minutach siedzac przed domem rozmawiamy o naszych jutrzejszych planach (ale to juz kolejnego dnia opisze Karolina i Natka).
Acha, musze pochwalic Natalke. Gdy wieczorem, poprzedniego dnia, wracamy do pokoju (a nasz przylega bezposrednio do ogrodu) Natka odwraca sie dyskretnie do mnie i prosi aby nic nie mowic mamie i odwrocic jej uwage, bo szczur przebiegl kolo naszego pokoju.
Widok przed naszym pokojem, a jednoczesnie kryjowka szczura... :-)
Niestety Karolina tez go zauwaza. Szczur, jak szczur, moze troche wiekszy niz zazwyczaj, wielkosci malego kota ale zawsze jakos sie pejoratywnie kojarzy, szczegolnie gdy pojawiaja sie w poblizu miejsca spania. Karolina ma fobie na tym punkcie. Natce zas albo juz przeszla, albo wykazala sie takim bohaterstwem i nie wpadla w panike. [SS].
Dzis w planach mamy wyjazd z Ulfa jej samochodem (jest piatek a w piatki nie ma zadnego promu, wiec w zasadzie moze nam poswiecic caly dzien) nad jezioro oddalone od Ampany 10 km. i snorkeling oraz mamy poplynac w miejsce zwane Fire Caves aby zobaczyc naturlnie wydobywajay sie gaz z ziemi, czasem sa to plomienie ognia. Pogoda raczej taka sobie, cala noc padalo. Podjezdza samochod, pakujemy nasz sprzet. Najpierw jezioro - no coz... To nawet nie przypomina stawu, a co to mowic o jeziorze.
Widok na 'jeziorko' - miejsce odpoczynku dla miejscowych.
Indonezyjczycy chyba maja troche wypaczone pojecie, albo my, majac w pamieci nasze jeziora, cos co jest wielkosci duzej kaluzy nie uwazamy za jezioro. Atrakcja jest jednak to ze woda w nim jest zimna (wydobywa sie z podziemnych zrodel). Podobno w wolne dni jest tu nawet okolo 1000 osob - gdzie oni sie tu mieszcza?? Rezygnujemy z kapieli (w najglebszym miejscu moze jest 1m ;-) ). Zmieniamy wczesniejsze plany i wyplywamy lodzia do Tanjung Api National Park. Wynajmujemy lodz za cale 20 USD tylko do naszej dyspozycji... Doplywamy do parku. Po krotkiej wedrowce wzdluz dzikiej plazy, widzimy wydobywajacy sie i syczacy gaz (widac glownie plomienie). Nie robi to jednak na nas jakiegos duzego wrazenia.
Wydobywajacy sie i palacy gaz z szumnie zwanych 'jaskiniami' dolkow na plazy.
Wracamy na plaze, zakladamy nasze maski i idziemy plywac. Niesamowite wrazenie robi jednak pod woda wydobywajacy sie gaz.
Czestuja nas wszystkim co maja. Jedzenie dobre. Inne. Czasem slodko-pikantne, czasem o dziwnym rybnym smaku, ciezkim do zaakceptowania dla nas - Eurpejczykow. Posilamy sie w atmosferze wzajemnych usmiechow.
Ulfa, jedyna osoba znajaca angielski od pol godziny zalatwia swoje sprawy... Rozgladam sie wokol, zyja biednie, zadnych zbytkow, luksusow. W koncu dziekujemy za posilek, wychodzimy aby na zewnatrz poczekac na Ulfe. Dyskretnie, wrecz z zazenowaniem wkladam w reke najstarszej w domu kobiety banknoty. Niech to bedzie jakis nasz wklad w kolacje. Bardzo cenie sobie takie autentyczne spontaniczne spotkania, podgladanie rzeczywistosci takiej jaka ona jest, nie wyrezyserowanej na potrzeby turystyki. Pojawia sie Ulfa, przeprasza ale mowi ze musi cos zjesc. Po 15 minutach siedzac przed domem rozmawiamy o naszych jutrzejszych planach (ale to juz kolejnego dnia opisze Karolina i Natka).
Acha, musze pochwalic Natalke. Gdy wieczorem, poprzedniego dnia, wracamy do pokoju (a nasz przylega bezposrednio do ogrodu) Natka odwraca sie dyskretnie do mnie i prosi aby nic nie mowic mamie i odwrocic jej uwage, bo szczur przebiegl kolo naszego pokoju.
Widok przed naszym pokojem, a jednoczesnie kryjowka szczura... :-)
Dzis w planach mamy wyjazd z Ulfa jej samochodem (jest piatek a w piatki nie ma zadnego promu, wiec w zasadzie moze nam poswiecic caly dzien) nad jezioro oddalone od Ampany 10 km. i snorkeling oraz mamy poplynac w miejsce zwane Fire Caves aby zobaczyc naturlnie wydobywajay sie gaz z ziemi, czasem sa to plomienie ognia. Pogoda raczej taka sobie, cala noc padalo. Podjezdza samochod, pakujemy nasz sprzet. Najpierw jezioro - no coz... To nawet nie przypomina stawu, a co to mowic o jeziorze.
Widok na 'jeziorko' - miejsce odpoczynku dla miejscowych.
Indonezyjczycy chyba maja troche wypaczone pojecie, albo my, majac w pamieci nasze jeziora, cos co jest wielkosci duzej kaluzy nie uwazamy za jezioro. Atrakcja jest jednak to ze woda w nim jest zimna (wydobywa sie z podziemnych zrodel). Podobno w wolne dni jest tu nawet okolo 1000 osob - gdzie oni sie tu mieszcza?? Rezygnujemy z kapieli (w najglebszym miejscu moze jest 1m ;-) ). Zmieniamy wczesniejsze plany i wyplywamy lodzia do Tanjung Api National Park. Wynajmujemy lodz za cale 20 USD tylko do naszej dyspozycji... Doplywamy do parku. Po krotkiej wedrowce wzdluz dzikiej plazy, widzimy wydobywajacy sie i syczacy gaz (widac glownie plomienie). Nie robi to jednak na nas jakiegos duzego wrazenia.
Wydobywajacy sie i palacy gaz z szumnie zwanych 'jaskiniami' dolkow na plazy.
Wracamy na plaze, zakladamy nasze maski i idziemy plywac. Niesamowite wrazenie robi jednak pod woda wydobywajacy sie gaz.
Z początku woda nieco zimna, ale można się przyzwyczaić. Przy łodzi nie widzę żadnych fajnych ryb i brak rafy. No pięknie gość nas zostawił w jakimś beznadziejny miejscu - myślę sobie. Tata mówi, że może jakaś rafa będzie gdzieś dalej. Płyniemy. Jak się okazuje tata miał racje. Rafa jest niesamowita. Wiele kolorowych ryb i rybek, a rafa na serio zadziwiająca. Pływamy około godziny, a mama czeka na łodzi. Widziałam, że tata robił sporo zdjęć, to myślę, że to wystarczy więc proponuje żebyśmy wracali na łódź. Płynę przodem, a tata "włóczy" się z tyłu. Nagle w jednej chwili coś płynie po dnie. Kurcze co to może być?- zastanawiam się. Płynę w ślad za "tym czymś". Chwilę później spostrzegam, że jest to młoda płaszczka. Niesamwite! Szybko wypływam na powierzchnię i pytam się tatę czy widział tą płaską rybę. Tata zaprzecza. Strasznie się ciesze, ze to ja ją zobaczyłam ;). Wracamy na łódź i płyniemy z powrotem do Ampany. Całą drogę jestem dumna z tego, że zauważyłam płaszczkę. (NS)
Wracamy do hotelu, tylko po to zeby zmyc z siebie kilogramy soli, ktora mamy na skorze i idziemy cos zjesc. Trafiamy do jakies malej knajpki tuz przy ulicy. Wedlug Natki to byla najlepsza kolacja jaka do tej pory jadla w Indonezji... za cala nasza troje placimy 7 USD... a jestemy najedzeni mocno...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz