czwartek, 31 lipca 2014

15 - Island Hopping - Tour A

20.07.2014 r.

(Slawek)

- Tato, kto to jest?
- Nie wiem Natka, po wyglądzie ciężko rozpoznać - odpowiadam córce, która pyta o czwórkę ludzi zmierzających na naszą bangkę. Od wczesnego ranka pada. Jesteśmy cali mokrzy ale to nam nie przeszkadza. Oni jednak są ubrani w jednakowe zielono-brązowe peleryny. Takie uniformy paramilitarne. Gęsiego wchodzą na naszą łódź. Wyglądają jak niemieckie wojsko. Śmieję się do Natki:
- Może to Wehrmacht - bo lada moment będziemy obchodzić okrągłą rocznicę Powstania Warszawskiego i mam takie dziwne skojarzenia...
- A co to jest?
Nie ma już czasu tłumaczyć córce czym dla Polaków był Wehrmacht, odpowiadam tylko na ucho, że to niemieckie wojsko, które bardzo źle zasłynęło podczas II wojny światowej i obiecuję jej, że porozmawiamy na ten temat później.
    Tymczasem czwórka młodych ludzi (dwie pary) siada na ławce naprzeciw nas. Trochę dziwni, ani 'dzień dobry', ani 'hi'... Milczą, jakby na tej łódce znaleźli się za karę. Oprócz nich i nas jest jeszcze para Filipińczyków z Manili. Nikogo więcej, więc jest OK :-). Wczoraj rozmawiając z Aramem, prosiliśmy go abyśmy mieli łódkę z małą liczbą osób i jeśli to możliwe to nie z Koreańczykami i Chińczykami - są strasznie głośni ;-). Chyba nas wysłuchał - trafiła nam się miła para Filipińczyków, pewnie w podróży poślubnej oraz 'niezidentyfikowani' milczący młodzi ludzie.
    Odpływamy. Pogoda jest kiepska - cały czas pada i jest silny wiatr. Przewodnik uspokaja nas jednak i mówi, że tam gdzie płyniemy powinno być lepiej. Bangka po wypłynięciu z labiryntu przycumowanych do brzegu łódek, nabiera prędkości.
 

 
    Po prawej stronie ciekawy kształt wyspy. Słyszałem o niej - to "Helicopter Island". Faktycznie ma kształt amerykańskiego śmigłowca posadzonego na wodzie, tyle że bez wirnika. My płyniemy dalej w kierunku wyspy Miniloc. Pogoda jest zmienna, czasem pada, a czasem nawet widać kawałek niebieskiego nieba. Dopływamy do wyspy. Wskakujemy do wody i płyniemy w kierunku otwierającej się przed nami laguny (Big Lagun). Świetne widoki. Jednak wtedy gdy pada deszcz trzeba schronić się do wody - strasznie bolą plecy od spadających na ciało kropli. Wracamy na łódź i płyniemy dalej. Kawałek dalej cumujemy łódź, wskakujemy do wody, tu podobno jest przepiękna rafa. I tak jest. Tym razem zakładam płetwy, maskę i rurkę, Natka też, Karolina zostaje w łodzi. Rafa zbliżona do tej koło Ampany w Indonezji. Jest pięknie. Filmuję jakiś ukwiał w którym zasiedliły się rybki nemo, czyli błazenki. Przypominam sobie ciekawostkę odnośnie tego gatunku ryb - podobnież potrafią zmienić płeć gdy zabraknie partnera. Niesamowite. To taka rybia Anna Grodzka, z tym, że nemo po zmianie płci mogą mieć potomstwo, a 'Anna'... ? ;-).
    W wodzie zatracam poczucie czasu, nie wiem ile w niej jestem, kontroluję tylko Natkę aby jej się nic nie stało. Od czasu do czasu wymieniamy się spostrzeżeniami - co gdzie fajnego było i pływamy swoimi ścieżkami ;-). W końcu widzę, że na łodzi Karolina macha ręką - czas się zwijać. Widzę, że nawet młoda czwórka siedzi już w środku.
   Ociekając wodą, w strugach deszczu płyniemy dalej.
- Tato, skąd wiedziałeś, że to Niemcy?
- Nie wiedziałem. A to Niemcy?
- Tak!
Nie mogę nie wierzyć córce. Drugi rok nauki 3 języka to właśnie niemiecki.
Tak, słyszę i ja. To Niemcy :-). Myślę o tym jak prosto można rozpoznać czyjąś narodowość po ich wrodzonych zachowaniach...
    Zaczyna mocno lać. Przewodnik mówi, że musimy odpuścić sobie 'Secret Lagoon', ze względu na pogodę, w zamian  dogłębnie spenetrujemy 'Small Lagoon'. Wcześniej jednak dopływamy do wysepki aby zjeść obiad. Stoimy pod skałą, mocno leje, nasza załoga przygotowuje w wnęce skały posiłek. Nawet nie chcemy wchodzić do wody. Po pół godzinie jest lunch na naszej łódce, pod zadaszeniem. Pyszności! :-) Kałamarnice, krewetki, ryby, sałatki i owoce. Najadamy się do syta, a i tak zostaje połowę tego co przygotowano... Po obiadku, nie patrząc na pogodę skaczę do wody - trzeba spalić kalorie ;-). Wracamy na Miniloc. Mega fale. Przewodnik zastanawia się czy ze względu na pogodę nie wrócić do El Nido. Jednak dopływamy do Miniloc. Small Lagoon.


   Wpływamy tam, najpierw do pierwszej, później do drugiej, a następnie do jakichś jaskiń. Niesamowite! :-) Ale wrażenia! Przewodnik mówi, aby uważać na niektóre gatunki ryb - są terytorialne i gdy się stanie na jakimś koralu potrafią atakować nogi. I tak jest. Staję na którymś koralu aby rozejrzeć się za Karoliną i Natką a tu naraz cos mi podjada pięty... ;-) Dziwne uczucie. Podobne do tego z Kambodży gdy wkładaliśmy nogi do akwarium z rybkami 'dr fish', które obgryzały martwy naskórek z pięt :-).
Wpływam do jednej z jaskiń. Ciasne przejście. Nikt tu nie przypłynął. Odkrywam coś dla samego siebie. Nawet Karolina i Natka są daleko. Widzę kolejne przejścia dalej ale są tak wąski, że nie dam rady się przecisnąć. O rafę kaleczę sobie ręce i stopy. Nie czuję bólu w wodzie, jednak gdy wynurzam ręce, krew leje się mocno. Skaleczyłem się do kości. Rafa jest jak żyletka. Mam nadzieję, że w pobliżu nie ma rekinów... ;-). Wypływam z jaskini i widzę, że wszyscy wracają. Doganiam ich i płyniemy do łodzi. Zahaczamy jeszcze o plażę '7 Commando Beach', gdzie podobno jest nieziemska rafa, ale fale są tak wysokie, że problem jest z wydostaniem się z łodzi na brzeg. Rozumiemy to - pogody się nie wybiera. Idąc plażą trafiamy do jakiegoś plażowego baru. Dziewczyny zamawiają kawę. 3 kawy :-). Okazuje się że jest też piwo. Mimo wszystko wybieram piwo. Podchodzi do nas przewodnik - częstujemy go moją kawą. Opowiada nam o swojej pracy. Nie jest łatwa. Ma pełną odpowiedzialność za uczestników rejsu, a taka pogoda jak dziś niesie wielkie ryzyko. Opowiada, że nie dalej jak miesiąc temu zginął jego znajomy w Nacpan Beach. Pogoda była spokojna, fale na metr, może dwa wysokości, kolega wypłynął za linię rafy, na spokojne morze - był dobrym pływakiem... I tyle go widzieli. Morze oddało go po 3 dniach. Znowu mam gęsią skórę na plecach. Przecież to mogła być moja historia. Wczoraj dokładnie miałem podobną przygodę w tamtym miejscu - ledwo dopłynąłem do brzegu bo fale ciągnęły mnie w głąb morza. Ufff....! Opowiadam o tym naszemu przewodnikowi, jest zdziwiony, że wchodziłem tak daleko do wody.
   Pytamy się o ludzi, którzy trafiają do El Nido. Opowiada, że najgorsze narodowości to Chińczycy i Koreańczycy - hałaśliwy naród, wszędzie z parasolkami, nawet pod wodą... ;-). Opowiada też że dość często trafiają tu Rosjanie - jest z nimi problem bo najczęściej nie mówią po angielsku i mają wielkie oczekiwania... - w myślach wyobrażam sobie takiego 'noworuskiego' z 2 kg złota na szyi  :-(.
   Wracamy. Ledwo udaje nam się dostać na łódź. Po pół godzinie dopływamy do El Nido.
[SS]

 Rano niespodzianka - leje! Za oknem wichura z deszczem
 
Zastanawiamy się czy wypłyniemy w morze.
 

W strugach deszczu, twardo idziemy na łódź

A jednak płyniemy! :-)
 

Po lewej Wehrmacht w swych wojskowych pelerynkach... ;-)

Big Lagoon


Gdy pada, trzeba schować się pod wodę, bo inaczej boli...

Rafa


Rybki nemo


Zwijamy się na obiad

Jest tak mokro, że już nikomu nic się nie chce. Tylko nasza załoga dzielnie w jaskini przygotowuje posiłek :-)

Pyszności. Natka wybrała większość grillowanych krewetek. Mnie zasmakowały małże...

W strugach deszczu płyniemy dalej

Small Lagoon.
 

Kolejna laguna...

... a na jej końcu jaskinie

Spoglądam w górę...




Plaża '7 Commando'. Nie ma co myśleć o snorkowaniu

Za to znajdujemy jedyny barek pod palmami. Dziewczyny grzeją się kawą, dla mnie znalazło się jedyne w ofercie piwo :-). Moja kawa trafia do przewodnika.
 

Wracamy do El Nido. Wehrmacht w mundurkach... ;-)

Wieczorem wybieramy się do jedynej w mieście piekarni. Dziewczyny w 7 niebie :-)

 I co to jutro będzie jak tak dalej będzie lało? Przewodnik powiedział, że gdy będzie padało dalsze toury będą skasowane, ze względu na bezpieczeństwo... :-(

------------------------
*** W poście tym pojawia się humorystyczny obraz naszych sąsiadów - Niemców. Wiemy, że nasz blog jest czytany także w tym kraju. Zapewniamy więc, że to nie złośliwa ironia a jedynie zwykły żart :-)

 

4 komentarze:

  1. Ja wybrałem C 1400 peso: Matinloc, Hidden Beach, Culasa, Secret Beach, Helicopter Island,
    Szkoda że nie trafiliście na słoneczną pogodę .No tak lae mamy przecież już sierpień a to niestety pora mokra :( ale życzę Wam dobrej zabawy . Ale ale Sławek jak tam smakuje rum 80% :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Darek ale Ty byles brachu w szczycie sezonu - dlatego zaplaciles normalna cene. Tour C to przepyszne do ogladania rafy koralowe :-).
    A rum? Stary! teraz wiem dlaczego zachorowal Kwachu po powrocie z tego kraju! ... ;-)))
    Pychotka, szczególnie z cola i odrobina limonki. Ale Elizabeth na Pamilacanie przestrzegala mnie aby zbyt dużo nie pic Tanduay'a bo jej sąsiad od tego zginal pod kolami jeepney...

    OdpowiedzUsuń
  3. :) ta kwacha była chyba filipińska grypa :) ale rzeczywiście RUM ich jest the best mi smakował z ich mirindą ale wiesz zastanawiam się czy aby na pewno ma te 80 % kopa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak..., te 80 proof... może być mylące... ;-) Na początku tez się dalem na to zlapac - ale pilo się zbyt dobrze, jak na taka zawartość alkoholu ;-). W rzeczywistości Tanduay Dark (bo taki najczęściej kupowałem) ma około 50% alkoholu co się mniej więcej rowna 80 proof.
      Co nie zmienia faktu, ze jadac na Filipiny nie trzeba w strefie bezclowej zaopatrywać się w alkohol do codziennej 'dezynfekcji'.... ;-)
      Pozdrawiam
      Slaw

      Usuń