środa, 17 lipca 2013

Droga z Makassar do Rantepao. Rantepao.

Nie wiem jak udalo mi sie zasnac ale jednak. Glowa skacze w kazda strone mozna sie poczuc jak w kole mlynskim. Obudzilo mnie gryzienie pchel. Niesamowite uczucie, gryzie, swedzi i nie mozna sie podrapac. Siedzimy scisnieci miedzy pakunkami miejscowych, a naszymi plecakami. Rozwidnia sie. Po jakims czasie widze, ze zmienia sie krajobraz - pojawiaja sie zalesione pagorki, a nawet gory. Zatrzymujemy sie gdzies po drodze na siusiu. Drzwi otwarte, slychac glosne pianie kogtow ze wsi. Nagle "nasze" zapakowane w worki koguty zaczynaja odpowiadac na zaczepki miejscowych kurakow. Zalowalem tylko, ze nie moge dostac sie do dyktafonu. Czasem pada (mimo suchej pory dla tego rejonu) wtedy cieknie na mnie z dachu. Jest zimno, kierowca stara sie utrzymac "lodowkowa" temperature (moze ze wzgledu na kuraki) i jest mokro. Mam dosc. Mysle tylko o Tana Toraja. Chce juz tam dojechac. Mielismy jechac 8 godz., docieramy po 13 godzinach podrozy.

Dziewczynom nic nie przeszkadza, nie slysza nawet kogutow... ;-)

Poprosilismy kierowce, aby zatrzymal sie przy znalezionym w Lonely Planet guesthousie. Wysiadamy i docieramy na miejsce. Okazuje sie, ze brak wolnych pokoi. Rece opadaja. Cale szczescie, ze po sasiedzku jest drugi. Podobno ma nawet Wi Fi :-). Tu ogladamy pokoj - pierwszy to jakas zalana nora. Rezygnujemy. Okazuje sie, ze jest drugi - o niebo przyjazniejszy. Jest nawet lazienka. Ciepla woda w kranie to juz dla nas pelen zbytek (czyzby tu Tusk tez cos obiecywal... ;-) ). Padamy ze zmeczenia. Szybki prysznic, splukujemy z siebie brud, smrod i pchly i puki jeszcze widno idziemy zobaczyc miasto. Totalny bezlad architektoniczny - jak prawie cala Azja. Bierzmy motoriksze (w tej tutejszej wchodzi 1 osoba dorosla i 1 dziecko ale koles upchal nas do jednej) podczas drogi wzbudzalismy nie lada sensacje. Dojezdzamy do sasiedniej wsi (5 km), gdzie jest slynny bazar. Mydlo i powidlo. Robie zdjecia. Z doswiadczenia wiem, ze to najlepsze miejsce na tematyczne ujecia.

Stoisko z rybami. Taka sztuke grillowana zamawiam pozniej w guesthausie, smakuje rewelacyjnie.

Rozne gatunki ryb wedzonych i suszonych. Fajnie wygladaja, gorzej kolo nich przejsc ;-) ale temperatura i cola (acha i jeszcze alkohol) wszystko uzdatniaja.... ;-)

Przypawy i papryczki.

To wlasnie te papryczki powoduja i zadowolenie i bol w zaleznosci od czasu i koncowki ... przewodu... ;-)

Kawa. Ta z Sulawezi jest podobno najlepsza na swiecie.

Hodowla, ubojnia i przetwornia drobiu w jednym. W Polsce po 5 minutach mieliby Sanepid na karku, a tu sa weryfikowani przez klientow, sprzedadza zle - nie znajda nabywcow. Czyz nie piekne rozwiazanie? :-) Ech marzy sie normalnosc i w Europie...

     Wracamy pieszo do miasta, po drodze super klimaty. Tradycyjne domy Torajow. Dachy w ksztalcie rogow bawola lub jak inni interpretuja - lodzi. Podobne widzielismy na Sumatrze, na wyspie Samosir, na jednym z pieciu najwiekszych superwulkanow - Lake Toba.


Tradycyjne domy Torajow.
W miescie kupujemy uliczne pikantne przekaski. Uwielbiamy je wraz z Natka. Karolina nie. Zaczepia nas jakis friend. Tradycyjne uprzejmoci (skad, dokad itd.), widze, ze chce nas namowic na wycieczke. Wczesniej zastanawialismy sie nad wypozyczeniem skuterow i objechaniu okolicy samemu.
Tomek (z Travelbitu) "sprzedal" nam nawet niezly patent (o tym pozniej). Karolina niezby chetnie zapatrywala sie na ten pomysl. Stan drog nawet mnie przerazal. A musielismy wypozyczyc dwa skutery. Dlatego tez nie odrzucamy propozycji naszego frenda, ale skrzetnie sluchamy co ma nam do zaoferowania. Wymienil wiekszoc ciekawych miejsc, do ktorych chcielismy dotrzec. Dolaczyl samochod i kierowce. Poczatkowa cena nie byla jednak dla nas do zaakceptwania. Targujemy sie. W koncu dochodzi do dealu. Chce jednak zaliczke. Nie, nie,nie - nie z nami. Mimo, ze jest przekonywujacy nie zgadamy sie. W koncu zostawia swoje prawo jazdy w zastaw. Ciekawe, ale przystajemy na to. Umawiamy sie na jutrzejszy ranek. Zastanawiamy czy sie pojawi, czy tez wyprodukowal na takich lapiduchow jak my setke takich kart drogowych.... ;-) Trudno, najwyzej przepadnie zaliczka. Gorzej ze straconym dniem.

Nasz 'friend' - Nicolas, potencjalny pzewodnik po Tana Toraja (to ten z prawej).

 Mimo wszystko wracamy do guesthousu w dobrych humorach, zajadajac pikantne snack-y. Natka proponuje zagryzienie pikantnymi papryczkami. Zawsze mamy na to ochote. Fajnie czuc piekielko w ustach, gorzej po dwoch godzinach gdy trzeba skorzystac z toalety. "Ta" czesc przewodu pokarmowego jest cholernie wrazliwa ;-). Bedac w Indich zjdlem wszystkie kupione przez nas nadziewane imbirem papryczki. Wtedy noc, co ja pisze? - CALA NOC, spedzilem w toalecie ;-).
Zwalczamy insektycydem termity i mrowki z naszego pokoju. Idziemy spac! Nareszcie :-)

 

Wyświetl większą mapę
A - Makassar, B - Rantepao

8 komentarzy:

  1. Jestem podziwu i uznania dla tej Waszej eskapady!
    RA

    OdpowiedzUsuń
  2. No wreszcie coś się dzieje, po pierwszych 4 dniach myślałem, że się zanudzę. A teraz dwa posty naraz i to takie, że nie mogłem się doczytać za pierwszym razem. I za drugim było tak samo ciekawie. Zdjęcia 3 i 4 malina, szara i kolorowa. Już się nie mogę doczekać, co z tym prawem jazdy. Najwyżej będziesz miał drugie.
    M&R

    OdpowiedzUsuń
  3. Sławek dzięki Tobie poznałem trochę Indonezję (niestety tylko internetowo).Jestem na urlopie i pół dnia spędziłem goglując . A kilka dni temu obejrzałem na NAT GEO WILD filmik z Komodo więc czekam na Twoją relacje z tego parku ( bo pewnie zachaczysz o ten rejon).Pozdrowienia dla dzielnych dziewczyn.
    Z pochmurnego Pomorza MF

    OdpowiedzUsuń
  4. Sławku, w końcu sporo fajnych wpisów. Tak właśnie myślałem, że blog pisany na gorąco ma dodatkowy smaczek w porównaniu do slajdowiska post factum. Agnieszce brakuje zdjęcia z wnętrza autobusu (koguty, TV SAT, itd.) Jak masz takie to bardzo prosimy wrzuć. To musiał być niezapomniany widok :). Z wytęsknieniem czekamy na kolejne wpisy.
    Agnieszka i Paweł W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pawle, blog ma jeszcze jedną zaletę w każdej chwili można się zeń przełączyć, a w przypadku slajdowiska..?
      :)
      Krzysztof

      Usuń
  5. Ale klimaty !!!! ale dla Was to przeciez sama przyjemnosc. Pocalujcie warana z Komodo w nos ode mnie ;-), trzymajcie sie dzielnie Monika

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć Sławek. Przeczytałem twoją relację z dotychczasowej przygód i jestem trochę przerażony. Jestem mieszczuchem i lubię komfort to fakt, toleruję też trochę niewygód (w pewnych granicach). To jednak co opisujesz to dla mnie kompletnie nie do zaakceptowania. Godzinami czekasz na autobus. Jedziesz nim dłużej niż lot z Warszawy do Chicago. Pchły gryzą cię podczas podróży. Jedzenie po którym... Są też oczywiście klimatyczne krajobrazy lecz za jaką cenę? Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje. Czekam co będzie dalej. Być może to tylko początek podróży. Trzymaj się. Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie, żony i córki. Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze mówiąc... też jestem przerażony.... :)

    OdpowiedzUsuń