czwartek, 25 lipca 2013

Tana Toraja cd. - czaszki, tradycyjne domy Torajow, tarasy ryzowe

17.07.2013

Kolejny dzien w Tana Toraja. Wyjezdzamy rano. Pogoda srednia, czasem mzy. Nikolas ma nadzieje na poprawe, my tez. Ale gory to gory (jedziemy tym razem w przeciwnym kierunku - na polnoc od Rantepao). Nie wiem czy juz pisalismy, ale Rantepao to takie miasto, ktore lezy w zasadzie w centrum Tana Toraja. Dlatego jest preferowane przez przyjezdnych jako dobry punkt do eskapad w kazdym kierunku.
Przejezdzajac przez wsie i obserwujac lokalne zycie w TT, docieramy do jednej z nich - niepozornej (zaledwie kilka domow). Driver zatrzymuje samochod. Dalej nie pojedzie. Siapi deszcz. Nikola kaze isc sciezka po gore, samemu gdzies sie ulatniajac. Ostro pod gore. I deszcz i nasz pot mieszaja sie ze soba. Idziemy bez przewodnika; moze 1 km  moze wiecej. Dochodzimy do jakiejs polany, na niej kilka tardycyjnych domow:



Widac, ze wszystkie "uzytkowe", nikt tu zapewne nie mysli o turystach, zreszta zapach drobiu mowi sam za siebie. Rozgladamy sie wokol, z roznych stron spogladaja na nas z zaciekawieniem wiele par oczu. Jestesmy intruzami, ludzmi z innej bajki, z innego swiata. Czujemy sie skrepowani, wtargnelismy na ich teren, do ich zycia i nawet do konca nie wiemy po co? Aby zobaczyc ich zdziwienie?
W koncu odnajduje sie Nikolas (jakis rozstroj zoladka..., ach wiec miejscowi tez moga przesadzic z papryczkami ;-) ). Niesmaialo przeprowadza nas przez cos co moe byc jedynie namiastka wioski.



Sciezka wiodaca przez zarosla po starych, wrecz antycznych schodach z lupanego kamienia. Nie wiemy gdzie idziemy. Slychac jedynie niesamowite odglosy swierszczy. Zostaje w tyle, wyciagam dyktafon, nagrywam dzwieki. Skompany w pocie doganiam reszte, z za zakretu wylania sie skala, a w niej ogromna, otwarta, czolowa grota. 



Juz na samym jej poczatku widze czaszki. Jakby je ktos tu zostawil nietkniete na kilkadziesiat lat (pozniej okazuje sie, ze miejsce to liczy kilkaset lat tradycyjnych pochowkow - Nikolas szacje na 700 moze wiecej...). Im glebiej tym moja fascynacja tym miejscem siega zenitu. Teraz wiem jak sie czul Indiana, gdy odkrywal swiat historii, antropologii i archeologii ;-).
Nikolas dyskretnie, aby nie zaburzyc nam percepcji, podpowiada Natce co lepsze ujecia do zdjec.



A ja? Szaleje z aparatem, kamera wsrod trumien, ktore w wiekszosci czas i cieknaca po skalach woda juz nadgryzly, wsrod czaszek i piszczeli.



Czuje, ze w tej fascynacji u mnie jest cos niezdrowego, ale to drugie "cos" bierze gore. Karolina i Natka z przewodnikiem obchodza gore jaskini, ja schodze nizej. Wolam Natke. Okazuje sie, ze jest zejscie, a jaskinia to jakis prawie mega krater. Bez watpienia to twor krasowy (ale geografowie mnie pewnie poprawia, jesli sie myle), wszedzie kapie woda, widac nacieki i rozne geologiczne twory. 



Nie widac dna. Schodzimy tak daleko jak sie da. W konu bez specjalistycznego sprzetu staje sie to niebezpieczne. Przed powrotem zauwazam na samym dnie jakies swiatelko, jakby wyjscie, ktore byloby na dnie. Pozniej pytam o to Nikolasa - tak to przejscie na dnie; jest korytarz prowadzacy do rzeki i wyjscie na okoliczna dzungle. Mowi, ze nigdy tam nie byl. Zreszta zapewnia, ze o tym miejscu malo kto wie. Musze sie z nim zgodzic - przez caly czas gdy tam bylismy nie zauwazylismy zadnej bladej twarzy.
W mysli chwale decyzje wynajecia Nikolasa i porzucenia pomyslu samodzielnego objazdu motorem - nie trafilibysmy do wiekszosci tych miejsc.
Wracamy. Deszcz przybiera na sile, zakladamy kaptury, Nikolas zrywa jakis ogromny lisc i traktuje go jak parasolke, ot pomyslowosc.
Zrywam jeszcze banana z dziko rosnacego drzewa. Taki maly, jeszcze zielony; chce sprawdzic jak smakuje. Tfuu..., obrzydlistwo, na dodatek wycisniete podczas obierania skorki soki przeistczaja sie w cos, co przypomina klej. Ciezko sie tego pozbyc.
Docieramy do samochodu, kierowca zaczal sie niepokoic. Jedziemy do kolejnego miejsca - wies z tradycyjna zabudowa Torajow. Po jednej stronie domy mieszkalne - duze, w srodku zazwyczaj trzy izby: srodkowa - goscinna i do prac codziennych, po jednym boku dla dzieci a po drugim sypialnia rodzicow. 



Dom tradycyjny posadowiony jest na palach i wywyzszony. Pod nim jest miejsce dla inwetarza. Po drugiej stronie wsi domki podobne tylko wielokrotnie mniejsze.



Te sa do przechowywania ryzu (ryz to obok bawolu i swini tradycyjne bogactwo Torajow). Do jednego staramy sie dostac. Natka robi kilka zdjec od srodka. Ja tez sie wdrapuje, ale konstrukcja nie akceptuje europejskich rozmiarow i wydaje niebezpieczne trzaski.
Odjezdzamy. W drodze w gory zatrzymujemy sie jeszcze przy nietypowej nekropolii - grobach wykutych w kamieniach, duzych kamieniach wrecz glazach.



To juz nie sama historia, ale i wspolczesnosc. Obok starych, wielokrotnie "oczyszczanych" (kosci i czaszki znajdujemy pod glazami) widzimy nowe groby z datami z lat 2000.
Hmmm... zastanawiam sie na jakie pomysly grzebania zmarlych wpadli jeszcze Toraja (drzewa, skaly, jaskinie, teraz kamienie...).
Jedziemy w gory. Nie ludzimy sie, ze beda dobre widoki, ale jak wjezdzamy w wyzsze partnie tym gorzej. Niemniej trafiaja sie nam cudowne widoki tarasow ryzowych. Widoki na doline. Nam to starcza.



3 komentarze:

  1. Jestesmy pierwsi ;-)
    Przepraszamy za przerwy w blogu ale dostep do internetu jest utrudniony... :-(. Czasem zmieniamy miejsce noclegu aby byl dostep do sieci, czasem przplacam za piwo (4-5 $) aby wkrasc sie w laski WiFi jakiejs knajpki i "puscic posta"... ale nadrabiamy zaleglosci.
    Za wszystkie komentarze serdecznie dziekujemy :-) Przyjelismy zasade ze nie bedziemy sie do nich na tym etapie naszej podrozy odnosic (powod prozaiczny - brak czasu...). Odpowiemy na nie w koncowym podsumowaniu naszej wyprawy.
    Statystyki naszego bloga sa zaskakujace! :-) Az zastanawialismy sie czy uwzglednic w nim aspekt komercyjny... ;-) Oczywiscie powyzsze to zart - blog pozostanie bez reklam, przynajmniej na etapie naszej podrozy... :-)
    Jestesmy mocno zmeczeni ale szczesliwi, kazdego dnia cos nowego nas zaskakuje a przeciez o to chodzi w przygodzie... :-)

    Pozdrawiamy.
    SKiN

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja jestem drugi;-)
    I Wam troche zazdroszczę
    Pozdrawiam MF

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tez trochę zazdroszczę, ale to wyprawa ekstremalna. Chyba bym się nie zdecydowała :-) chociaż czytam i mam niedosyt :-)

    OdpowiedzUsuń