czwartek, 7 sierpnia 2014

17 - Alternatywna rzeczywistosc El Nido

22.07.2014 r.

(Sławek)

- Aram co to za tatuaż na Twoich plecach? - pytam gdy on zdejmuje mokrą od potu koszulkę.
- To talizmany, znaki i symbole, które mają mnie ochronić przed złem.
- Jesteś chrześcijaninem, katolikiem. Wierzysz, że jakieś tatuaże mogą cię ochronić?
- Przyjrzyj się im uważnie - mówi mi pokazując plecy, a później tors i ręce.
Jejku! Jego ciało to Biblia! Wytatuowane cytaty z Pisma. Jest z nich dumny.
- Do tej pory mnie broniły, cały czas żyję mimo skomplikowanego życia... - nie kończy, czuję przez skórę, że nie jest mu łatwo. Postanawiam, że w chwili wolnej pociągnę go za język.
 


 
    Kierowca tricykla, pól godziny temu zostawił nas przed mostem. Dalej trzeba iść pieszo. Droga jezdna, acz wyboista. Z jednej strony mamy dżunglę z drugiej pojawiają się jakieś pola uprawne. Robię zdjęcia rolnikom, którzy orzą zaprzęgniętymi wołami zatopiona ziemię na polach ryżowych. Doganiam dziewczyny i naszego przewodnika. 
   
     Zacznijmy jednak od początku. Rankiem, podobnie jak wczoraj, po otwarciu oczu, rzuciliśmy się do okna. Zachmurzenie jest ale nie pada. Teraz nie pada, bo kałuże po nocy spore. Nikt nie przygotowuje łodzi zacumowanej w zatoce. Echhhh... Dziś zapewne też nie popłyniemy. Idziemy do Arama. Ten, na nasz widok rozkłada ręce - wszystkie rejsy dziś też skasowane. Nikt nie wypływa. A niech to. Robi nam się krucho z czasem. Mieliśmy jeszcze jakieś plany na Palawan ale widzę, że legną w gruzach. No cóż, dobrze, że choć na jeden tour wcześniej udało się nam popłynąć. OK, w takim razie musimy odzyskać kasę za jeden rejs. Aram już ma przygotowaną. Przeprasza ale to nie od niego zależy. Rozumiemy to. Zastanawiam się na głos o tym co wczoraj usłyszałem od Arama - o możliwości wyprawy do rybackiej wioski, na północ od Nacpan Beach. Wcześniej to skreśliłem - bo już byliśmy w podobnym miejscu ale teraz...? W zaistniałych okolicznościach siedzenie w miasteczku to bez sensu. Pytamy naszego znajomego o szczegóły. Mamy wynająć na cały dzień tricykl i pojechać w pobliże wioski, dalej dojdziemy do zatoki i poznamy prawdziwe życie rybaków, biednych ludzi. Zastanawiam się po cichu jak to zrobimy? Jak ci biedni ludzie wpuszczą nas do siebie, pokażą jak żyją. Mimo wszystko postanawiamy z Karoliną i Natką, że pojedziemy tam. Tricykl kosztuje 1500 peso, więc drogo, nie udaje nam się nic utargować. Widmo siedzenia w El Nido obniża nasze zdolności negocjacyjne... ;-). Umawiamy się z Aramem, że biegniemy do piekarni po bułki, wracamy do hotelu, zabrać sprzęt foto i za 15 minut tu będziemy.
   Jakież było nasze zdziwienie, gdy oprócz nas i kierowcy tricykla pakuje się także Aram. Może chce gdzieś podjechać, wysiąść po drodze.... Jedziemy dobrze już nam znaną drogą - w kierunku Nacpan Beach. Nie skręcamy w kierunku tej plaży a jedziemy dalej. Po dobrej godzinie zatrzymujemy się przed drewnianym mostem.


Dalej nie pojedziemy. Trzeba iść piechotą. Teraz się okazało, że Aram będzie naszym prywatnym przewodnikiem do wioski Bucana. To jego rodzinne strony. Wykorzystał czas, że w jego biurze i tak dziś nikt nie zechce kupić rejsu, więc przyjechał z nami. W tym miejscu muszę wspomnieć, że do tej pory naszego znajomego traktowałem z lekkim przymrużeniem oka i byłem czuły, jak na każdego z branży turystycznej - na potencjalne możliwości 'oskubania nas z kasy'.
 
     Droga malownicza, wzniesienia, pagórki porośnięte dżunglą. Jest parno. Deszcz na szczęście nie pada, czasem nawet wyjrzy słońce. Aż chce się żyć :-). Wykorzystuję okazję aby pogadać z Aramem. Dopytuje go o codzienne życie na Filipinach. O zarobki. Okazuje się, że przeciętne miesięczne wynagrodzenie w tych okolicach mieści się w przedziale 2000-4000 Peso. Nie chce mi się wierzyć. Mówi, że w budżetówce jest znacznie lepsze ale mówi też, że na wsi ludzie nic nie zarabiają - obywają się bez pieniędzy. Czasem wpadną jakieś okazjonalnie ale udaje im się żyć bez pieniędzy. Jeśli są głodni to wypływają w morze na bangkach, łowią ryby i owoce morza, jeśli maja kawałek ziemi to uprawiają na nim słodkie ziemniaki lub kukurydzę lub zwyczajnie sięgają po to co im daje matka natura - po kokosy z palmy lub dzikie banany. Zastanawia mnie to. Co wnosi cywilizacja zachodnia do życia takich ludzi? Czy posiadanie pieniędzy powoduje, że ich życie staje się szczęśliwsze, czy łatwiejsze? Zapewne dostęp do medycyny ratuje wielu ludziom życie lub zdrowie. To fakt. Ale taki wyścig szczurów aby mieć cały czas więcej i więcej pieniędzy, kolekcjonowanych dla samego faktu posiadania. Wyścig za tytułami, stanowiskami...?
      Cały czas zostaję w tyle. Robię zdjęcia, filmuję; może coś się z tego złoży w Polsce. W końcu doganiam dziewczyny i przewodnika. Doszli do jakiejś chatki, Aram podnosi z ziemi malutkiego koźlaka i daje Natce. Ta się tuli do niego, jakby to był mały szczeniaczek ;-). Postanawiamy, że zabieramy go do Polski, dla Janka Kowalczyka, który uwielbia kozy i cały czas odgraża się swojej rodzinie, że będzie je hodował ;-).


   Widzimy już morze. Przechodzimy przez strumień, który doń wpada i jesteśmy na pięknej plaży. Aram mówi, że to miejsce nazywa się Yocoton. Ma tu dużo przyjaciół i abyśmy się czuli jak u siebie w domu. Mówi też, że kupił niewielki kawałek ziemi i chciałby postawić tam kilka bungalowów dla turystów.
- Aram, jeśli postawisz tu domki dla turystów to to miejsce przestanie mieć taki magiczny charakter. Ludzie, którzy tu przyjadą z Europy, zaszczepią w tych rybakach oraz rolnikach chęć posiadania dóbr materialnych, kult pieniądza... Nie boisz się tego? Ty, który dla nich jesteś i swój a jednocześnie masz kontakt z tym zewnętrznym złem, byłbyś w stanie sprowadzić tu białych ludzi? - pytam.
- Ja jestem jednym z nich. Staram się im jakoś pomóc. Widzisz ten ogrodzony kawał ziemi. To bogaci ludzie zabrali podstępem tym miejscowym biedakom ich ziemię. Nie mogę spoglądać na to obojętnie. Postawię tu kilka domków to Ci ludzie może na tych turystach też zarobią, ktoś sprzeda im kurczaka, ktoś inny przyniesie kokosy. Muszą mieć pieniądze na prawnika.


- W jaki sposób możemy ich wesprzeć? - dopytuję.
- Zjedzcie u nich obiad, kupcie kurczaka - dla nich do będzie zastrzyk gotówki na długi czas.
- OK.
Dochodzimy do chatki jego przyjaciół. Czuje się jak u siebie. Przedstawia radośnie nas wszystkim. Jak krewny, który dawno wyjechał z domu rodzinnego i powraca z paczką znajomych. Tak się czujemy. Dobrze się czujemy :-). Zaglądam dyskretnie do wszystkich zakamarków, jeśli mogę to dyskretnie robię zdjęcia. Zrywaja dla nas kokosy i nacinają maczetą, o słomkach nikt tu jednak nie słyszał. Pijemy 'z orzecha'. Pytają poprzez Arama czy zjemy z nimi obiad. Oczywiście. Na naszych oczach łapią wyrośniętego kurczaka i podcinają mu gardło. Ktoś patroszy, ktoś inny skubie go z pierza. Aram widzi wielkie oczy Natki i domyśla się co się w jej umyśle dzieje... Proponuje aby dla ochłody wskoczyć do wody. Ja i Natka idziemy. Karolina zostaje. Woda po deszczu przyjemnie chłodna. Wchodzimy daleko w zatokę. Jest odpływ, a wody zatoki są płytkie. Cieszymy się z ochłody. Dopytuję Arama o jego losy, gdzie się urodził, co się stało, że pracuje w El Nido itp. Opowiada nam historie swojego życia. Urodził się w Manili, wychowywali go dziadkowie (to oni zdecydowali o tatuażach), później trafił w te okolice. Miał własną bangkę lecz interes nie wypalił. Miał żonę i dziecko - córeczkę. Pojechał powtórnie do Manili aby zarobić pieniądze, gdy wrócił żona miała innego męża. Mieszka w pobliżu. Aram pokazuje dom w którym mieszka jego eksżona wraz z jego córeczką. Nie ma do niej żalu. Utrzymuje z nią dobry kontakt i nad życie kocha swe dziecko. O nic nie pytam. Aram mówi to co chce powiedzieć. Układa się kolejna czyjaś historia, czyjeś życie. Patrzę na jego wytatuowany tors i zastanawiam się czy aby go chroni... Niezbadane są wyroki Boga. Najważniejsze, że Aram widzi w tym wszystkim sens. Mówi, że w El Nido śpi, je i pracuje cały czas w tym samym miejscu - na stanowisku gdzie go poznaliśmy. Opowiada jak bardzo stresujące jest jego życie w El Nido - musi wypracować swoją normę. Pracuje dla kogoś. Jego marzeniem jest powrócić do własnego biznesu i przenieść się tu na Yocoton lub do pobliskiej wioski - Bucana.
Wychodzimy z wody. Zabieramy Karolinę i idziemy się przejść. Aram pyta czy chcemy poznać jego córeczkę. Oczywiście! :-) Kluczymy wśród jakiś strumyczków, błota, grzęzawisk i wchodzimy do jakiegoś szałasu. Arama otaczają wrzeszczące dzieciaki. On jedno z nich wciąga na ręce - to jego córka. Podobna do niego. Historia jest prawdziwa :-).


Aram przywołuje z głębi szałasu swoją eksżonę ale jest wstydliwa i nie chce wyjść. Dziewczyny rozdają resztę skromnych podarków. W końcu wychodzi była żona naszego przyjaciela. Jest w ciąży, jej obecny mąż wypłynął 2 dni temu na połów. Czy dlatego Aram zdecydował się tu przyjść? Pytam go o to? Śmieje się:
- Nie :-). Mam z nim dobry kontakt, w końcu to on na co dzień wychowuje moją córkę - odpowiada.
Idziemy dalej, ścieżką nad skrajem zatoki. Wskakujemy na jakieś głazowiska. Nasz przewodnik mówi, że to najlepsze miejsce w okolicy aby odpocząć. Tu ładuje energie. Siadamy i my.

 
 
- Aram, co stoi na przeszkodzie abyś w końcu założył ten swój interes? - zagaduje go.
Chwila ciszy.
- Boję się, że zrezygnuję z pracy, a znowu powinie mi się noga, że coś nie wyjdzie...
- Opisz dokładnie na czym ma polegać ten Twój interes.
Aram kreśli nam swój plan. Jest dobry. Nawet bardzo dobry. Nie wiem dlaczego się waha...
- Aram musisz mieć dobrą reklamę. Reklamę w internecie. Załóż dobrą stronę internetową i ruszaj z tym! - namawiam go.
- Sęk w tym, że nie stać mnie na założenie strony internetowej i jej poprowadzenie.
- Jak to? Stronę www zakładasz za darmo i umieszczasz na niej swoją ofertę wraz z cennikiem i darmowymi poradami jak się tu dostać. Parę fajnych zdjęć, dane do kontaktu i .... już! - nie wytrzymuję.
- To nie takie proste. Strona kosztuje u miejscowego informatyka 10 000 Peso. Dla mnie to za drogo.
- Ile?!!!
- No tak. Poza tym zupełnie się na tym nie znam. Mam jedynie konto na FB i nawet poczty nie mam.
Nie zastanawiam się zbyt długo. Aram z człowieka, którego traktowałem z lekkim dystansem, stał się człowiekiem bliskim nam - ze swoimi problemami, rozterkami. Nie wahał się nam o tym wszystkim powiedzieć. Doceniam to. Doceniam szczerość w każdym napotkanym człowieku.
- Aram, pomogę ci. Za darmo. Założę ci stronę internetową i pocztę na jakimś darmowym serwerze.
- Naprawdę?! A tak się da?
- Oczywiście!
Widzę uśmiech szczęścia na twarzy Arama. Jak nie wiele trzeba aby innych uszczęśliwić... *)
    Wracamy. Jeszcze raz mijamy chatkę z wesołymi dzieciakami i byłą żoną naszego nowego przyjaciela. Przechodzimy obok miejscowego małego kośćiółka i wracamy do chatki przyjaciół Arama. Czeka już na nas obiad. Pożyczyli dla nas nawet stół od sąsiadów. Jest kurczak we własnym sosie, jest też ryż. Jemy my oraz Aram. Reszta nam się przygląda. Obserwują każdy ruch naszych dłoni. Wiemy, że każdy zjedzony kawałeczek kurczaka to mniejsza porcja mięsa dla nich. Oni jadają kurczaka od święta. Nakładamy sobie po jednym małym kawałeczku. Karolinie smakuje sos. Udajemy najedzonych. W między czasie przychodzą dwie dziewczyny i dźwigają ze sobą jakiś plastikowy zakręcany baniak. Coś śmierdzi. Coraz bardziej. Nie mam pojęcia co, od nich? Nie, chyba nie. To raczej biali ludzie dla Azjatów śmierdzą. Tajemnica się rozwiązała, gdy Aram odkręcił plastikowy pojemnik. O cholera!!!! Nie da się wytrzymać. Zatykamy nosy, a wszyscy się z nas śmieją... Co jest? Aram wyjmuje z pojemnika mały woreczek z jakąś mazią, rozdziera to i wysypuje na talerz. Mówi, że to solone sfermentowane surowe małe rybki. To jego przysmak. Miesza to z ryżem i zajada, aż się mu uszy trzęsą. Namawia nas do spróbowania. Dziewczyny grzecznie ale stanowczo odmawiają. Ja...? - a co tam spróbuję ;-) Jadałem różne dziwne rzeczy zjem i to. Wkładam dwie łyżki na talerz, mieszam, jak Aram, z ryżem i próbuję. Uuuuu.... - nie jest takie złe. Mocno słone ale po przełknięciu nie czuć już smrodu. Podobnie jak z durianem - dziwnym śmierdzącym owocem. Wszyscy mi się przyglądają, jaka będzie moja reakcja. Uśmiecham się i mówię, że OK. Wszyscy się śmieją. Czuć rodzinną atmosferę. Siedzimy jeszcze trochę. Rozmawiamy. W zasadzie to rozmawia Aram bo jako jedyny spośród nich zna angielski. Rozmawiamy o zwyczajach żywieniowych, o tym czy jadają małpy. O walkach kogutów i jak się łowi takie dzikie w górach.
Jednak czas się zbierać. Dyskretnie pytam Arama ile zapłacić za obiad. Bardziej z pytaniem, niż twierdzeniem dyskretnie proponuje na palcach - 300 P. Wyjmuje z kieszeni i daję je głowie domostwa. Ucieszył się. Żegnamy i zbieramy się dalej.
    Idziemy plażą, w kierunku wioski Bucana, usytuowanej na drugim końcu zatoczki. Po drodze mijamy dzieciaki, które łowią za pomocą sieci ryby i owoce morza. Natka pierwszy raz widzi konika morskiego. Od strony wioski pędzi w naszym kierunku zgraja (około 30) psów. Mamy niezbyt dobre wspomnienia z Indii z takich spotkań, więc schodzimy z plaży i wchodzimy opłotkami do wioski. Ale klimaty :-). Większość domków z palmy i z plecionek, czasami dachy kryte blacha ale większość tylko liśćmi. Aram jest tu dobrze znany. Wszyscy się z nim witają, zapraszają do domów, siłą rzeczy my też ;-). Dowiadujemy się wiele o sztuce robienia łodzi. Nie połapiemy się za to jak naprawia się sieci rybackie i je rozplątuje... ;-), jak oni to robią? Nigdzie nie ma asfaltu, wszędzie tylko ubite ścieżki. Ujmuje nas życzliwość świeżo napotkanych ludzi. Nie znają nas, a każdy się do nas uśmiecha. To jest to! Właśnie tego brakuje nam w Polsce.
    Wioska Bucana podzielona jest na dwie części, rozdzielone szeroką rzeką, która właśnie we wiosce wpada do zatoki. Przy jednym z brzegów tworzy zarośla namorzynowe. Tam kilku rybaków próbuje szczęścia z ręcznie rzucaną siecią. Wiszącym mostem przechodzimy na drugą stronę wioski. To most tylko dla pieszych. Chwieje się i chybocze ale jest bezpieczny.


Jest na tyle szeroki, że można się minąć z innymi ludźmi. Kiedyś na Sumatrze, w miejscowości Bukit Lawa, chodziliśmy po tego typu mostach ale tam to było przeżycie - bo człowiek nigdy nie wiedział czy nie wyląduje w bystrej wodzie. Po drugiej stronie mostu niespodzianka - czeka na nas nasz tricykl :-). Aram jest wielki, zaplanował dla nas wszystko w drobnych szczegółach. Podjeżdżamy na obrzeża wioski i dalej idziemy piechotką do, podobno nieziemskiej plaży - Duli Beach. Karolina jest już padnięta, widzę że z chęcią by została i poczekała ale twardo idzie dalej. Podobno 15-20 minut w jedna stronę. Jest na tyle stromo, że nasz pojazd nie dałby rady. Po drodze Aram zaprowadza mnie do kuźni, takiej starej gdzie dawnymi technikami wyrabia się fajne rzeczy. Pokazują pomkę na powietrze - coś ala dawne miechy. Niesamowite, można się przenieść w czasie. Na plażę trzeba odbić w boczną ścieżkę. Nasz przewodnik mówi, że czasem trzeba zapłacić właścicielowi myto aby się dalej przedostać. Mamy szczęście - jest stolik ale właściciela brak :-). Przechodzimy. Mijamy się z jakimiś błotnymi bawołami, które tu służą jako zwierzęta pociągowe. Uchlapani po kolona w błocie w końcu docieramy na plażę. Trochę przypomina mi Nacpan Beach. Są wysokie fale ale wraz z Aramem wskakujemy do wody. Trzeba choć trochę się ochłodzić i zmyć ten cholerny pot. Dziewczyny padnięte zostają na plaży. Pytam Arama, jak daleko można wejść.
- Tylko do pasa, dalej nie. Zobacz na te fale z boku. Tu czasem dzieje się coś dziwnego. Fale potrafią tak zawirować, że czasem ściągają ludzi z plaży. Wtedy jest niebiezpiecznie - odpowiada.
- OK. Schłodźmy się tylko i wracamy.
- Slawek, czy Karolina jest na coś zła? Ma posępną minę...
- Nie, Aram. Ona już jest padnięta, zwyczajnie zmęczona. Jesteśmy ciągle w drodze. Coś się dzieje, gdzieś ciągle się przemieszczamy. Od wyspy do wyspy. Psychicznie też na granicy... To 'tylko' zmęczenie :-) - uspokajam go.
Wracamy, przejście w 1 stronę zajmuje nam nie 15 minut, jak wspominał Aram ale 30-40. Dobrze, że na końcu tej drogi czeka na nas tricykl. Po ponad godzinie docieramy do El Nido.
     Właśnie - El Nido.... Miasteczko, jakże inne od tych wiosek rozsypanych wokół niego. Miasto otwarte na turystów, w większości Filipińczyków z Manili i innych większych miast lecz coraz częściej także białych ludzi z Europy. Mówi się, że będą pogłębiać dno aby wycieczkowce mogły tu dopływać. Tu rządzi pieniądz. Stan posiadania. Dobra materialne. W drodze rozmyślam, że wcale tak być nie musi. Że życie może wyglądać inaczej. Ci biedni, acz szczęliwi ludzie, których dziś spotkaliśmy są tego najlepszym przykładem. Historia, którą opowiedział nam Aram o zabraniu im ziemi - też wynika z chciwości, z chęci powiększania stanu posiadania. Ktoś im zabrał ich ziemię po to aby wybudować tu zapewne jakiś hotel, pensjonat albo las bungalowów pod palmami. To turyści napędzają te negatywne zachowania...
     Spostrzeżenia zachowuję dla siebie. Po co jeszcze dobijać i tak padnięte dziewczyny. Wysiadamy przy grillbarze Arama. Jesteśmy głodni, więc od razu coś wybieramy na obiad. Są świeże małże. Proszę aby przyrządzono je w sosie imbirowym z odrobiną limonki i czosnku. Natka i Karolina tradycyjnie - krewetki. Pytamy Arama co zje, zdziwiony zaproszeniem decyduje się na tłustą wieprzowinę. Cieszy się wśród współpracowników, że dziś to on jest ich gościem ;-). Zamawiam dla siebie i Arama zimne piwo. Jejku jak smakuje! Błogostan :-).
    Mimo półmroku spoglądam Aramowi w oczy:
- Aram dziękujemy Ci za wspaniałą przygodę. To co dziś zrobiłeś dla nas zasługuje na wielki szacunek. Pokazałeś nam prawdziwe życie. To jak faktycznie żyją ludzie na wsi. Opowiedziałeś nam o ich problemach, mogliśmy ich zobaczyć w codziennych sytuacjach. Dzięki Stary! :-).
Aram nic nie mówi ale widzę w jego oczach błysk zadowolenia.
    Kolejny dzień w El Nido chyli się do kresu...
[SS]

 Wysiedliśmy na skraju dżungli.

Dalej Aram prowadzi nas krętą dróżką. Napotkani miejscowi wieśniacy cieszą się na widok naszego przewodnika.


Nie jest łatwo. Czasem pada, czasem praży słońce
 

 Moje nowe klapki pod wpływem wilgoci i błota wrzynają mi się w skórę. Cholera!... lepiej iść na boso.

 Pola ryżowe uprawiane za pomocą wołów.


 Jedna z napotkanych dziewczynek to chrześnica Arama. Częstujemy je słodyczami :-)

 Życie na wsi. Tu pieniądze nie są potrzebne...

 Idąc brzegiem zatoki dochodzimy do chatki przyjaciół Arama...

 ... on tu się czuje jak w domu :-)

 Młode pokolenie.

Była teściowa Arama, którą darzy wielkim szacunkiem całując ją w rękę na przywitanie i pożegnanie.


 Darmowe kokosy to podstawa żywienia.

 To całe domostwo byłej żony Arama.

Po drugiej stronie zatoki, na zboczu, Aram pokazuje nam chatkę. Tam mieszka jego znajomy. Uprawia słodkie ziemniaki. Do wioski schodzi raz na tydzień. Żywi się głównie dzikimi bananami.

To tu prowadzimy dyskusję o interesach Arama. Postanawiamy mu pomóc. Gdzieś na tym blogu w niedalekiej przyszłości będzie odnośnik do jego strony :-)

 Wracamy

Miejscowy kościółek.

 Widok od środka.
 

 Czekając na obiad u przyjaciół naszego przewodnika.

 A oto i kurczaczek :-)

 Teraz wiemy co tak śmierdzi - to przysmak Arama - sfermentowane solone rybki.


Kończymy posiłek i...

... idziemy w kierunku wioski Bucana.

 Dzieciaki łowiące ryby w zatoce.

 A oto ich połów.

 Nie wszędzie plaże wyglądają bosko. Ten fragment zanieczyszczony śmieciami z morza.

 Dawna łódź Arama.

 Wieśniak z owocem chlebowca.

 Ulice wioski Bucana


 Rybacy naprawiający sieć.

 Tu powstanie nowa łódź Arama :-)

 Widok na obie strony wioski Bucana.

 Na moście spokojnie można się minąć :-)
 
 
 
*) Podajemy obiecany kontakt do Arama:
Poczta: aram.akram.aksaram@gmail.com
FB: https://www.facebook.com/rex.Ferrum

Aram najczęściej aktywny jest na FB.
 
  

7 komentarzy:

  1. No i warto było czekać tydzień na kolejną część . SKiN-i chyba robicie konkurencję Cejrowskiemu. Pozdrawiam MF

    OdpowiedzUsuń
  2. Też jesteśmy tego samego zdania:-) kibicujemy wiernie i pozdrawimy gorąco. M,P,OiJ.

    OdpowiedzUsuń
  3. supr wioska ci ludzie ten klimat no także kocham te klimaty 3majcie pzdr

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękna atmosfera, sielsko anielsko. Ale faktem jest, że na całym świecie, jak tylko do nich dotrze koka-kola, whisky, itp, piękne zwyczaje idą do kąta! Ciekawe jak będzie z tym na Filipinach.
    A smierdzące rybki (surströmming)zajada sie powszechnie w północnej Szwecji, zwykle do wódki. Robić się to powinno na dworze, ale jak tu zrobić przyjecie noworoczne dla np pracownikow uniwersyteckich na dworze? Więc zbierają sie ludziska w laboratorium sobotę, piją na umór (sam widziałem tańce na laboratoryjnym stole!), a potem przez nastepny dzien wietrzą zakład. Otwarcie puszki z tym specjałem w samolocie międzynarodowym może doprowadzić do awaryjnego lądowania i grubej kary...

    RA

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękujemy za wszystkie komentarze :-)
    Co do niebezpieczeństw dla biednej ludności filipińskiej - myślę ze tak źle jeszcze tam nie jest - Colę mają w mieście i każdym sklepiku wioskowym - jest droga i zwyczajnie nie stać ich na nią. Piją wodę, taką czerpaną z górskich strumieni. Mają nieziemsko tani mocny (i dobry) rum ale nie spotkałem na ulicach nikogo pijanego. Białe twarze za to - tak :-(. Właśnie dlatego w tym poście przewija się wątek czy pieniądze za które można kupić prawie wszystko - dają szczęście, czy nie....? Śmiemy twierdzić, że najbiedniejsi z tych ludzi są szczęśliwsi niż niejeden bogaty Europejczyk, czy mieszkaniec Am. Pn.
    Pozdrawiamy
    SKiN

    OdpowiedzUsuń
  6. Wybieramy się w styczniu na Filipiny. Czy macie może namiary na kogoś kto mógłby nam pomóc na miejscu w El Nido ? Takiego Arama bylibyśmy wdzięczni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malgosiu,
      w styczniu to już jest sezon na Palawanie, wiec dobrze wcześniej rozeznać lub zarezerwować zakwaterowanie. Rejsy zamówisz gdziekolwiek. Jednakze Arama polecamy w szczególności - bo możecie go namowic na cos takiego co nam się przydarzyło (prywatna wyprawa do wiosek rybackich). Niestety Aram posiada tylko konto na FB. Jednakze gdy poczekasz kilka dni to będzie miał już normalne konto pocztowe i zapewne swoja strone.
      Pozdrawiam
      SKiN

      Usuń