poniedziałek, 25 sierpnia 2014

18 - Island Hopping - Tour B

23.07.2014 r.

(Sławek)

- Natka, pada, czy nie pada? - pytam córkę.
- Eeeee... ale o co chodzi? - nie mam co liczyć na szybką odpowiedź od rozespanej córki, która zajęła miejsce najbliżej okna na łóżku.
Wstaję i wyglądam. Nie ma słońca ale też nie pada. Jest pochmurno ale chmury cienkie i niskie, czyli jest szansa na przejaśnienie.
- Wstajemy! Czas na nas! - głośno budzę rodzinę.
- Sławku daj jeszcze 5 minut - prosi żona. Skąd ja to znam?
Na korytarzu, na stoliku, stoją termosy z gorącą wodą. Obok rozpuszczalna kawa w saszetkach i herbata. To taki 'coporankowy' ukłon w naszą stronę od naszego gospodarza. Zalewam kubek kawy i wychodzę z nim na taras. 5 minut to 5 minut - akurat na wypicie kawy. Obserwuję plażę i bangki na niej zacumowane. Zaczął się jakiś ruch. Ktoś płynie wpław do głębiej zacumowanej, ktoś wybiera wodę z innej. Po ulicy biegają miejscowi w pośpiechu i z innym nastawieniem niż przez ostatnie dwa dni. Coś się dzieje.
    No wreszcie! Jest szansa, że dziś popłyniemy na jakiś rejs! Dopijam kawę i stanowczo budzę dziewczyny. Ubieramy od razu pianki aby później nie tracić czasu na przebieranie. Idziemy do Arama w pełnym rynsztunku. Ten mówi, że są odblokowane toury A i B; C - dziś dalej martwy. Szybka decyzja i decydujemy się na B. Przynajmniej zobaczymy fajne jaskinie. Aram mówi, że z jego biurem dziś nie popłyniemy - u nich tylko A. Zaprowadza nas jednak jedną uliczkę dalej do swojej znajomej. U niej jest rejs na B. Ufff.... :-). Płacimy. Właścicielka chce od nas po 1300 P. Targujemy się. Aram stoi obok i się śmieje. Coś mówi do swej koleżanki i... mamy cenę 1100 P :-). Musimy jednak poczekać na przygotowanie łodzi. Nic nie szkodzi, mamy czas i tak jest wcześnie. Najważniejsze, że popłyniemy na archipelag. Zastanawiamy się ile osób z nami będzie na łódce, stawiamy, że sporo. Pewnie zbiorą wszystkich chętnych na jaskinie na tą naszą łódkę. Trudno. Byle nie Chińczycy i Koreańczycy... Wehrmacht też nie jest zły... ;-). Czekamy 15 minut i właścicielka biura przedstawia nas przewodnikowi. Idziemy na bangkę. Z nami dwie dziewczyny. Chyba Filipinki. Nikt więcej? Nie! Wypływamy w 5 osób + 2 załoga. Super! Prawie prywatny rejs. Bangka nieco mniejsza niż ta, którą płynęliśmy na A ale tak samo szybka. Rejon eksploracji wysp na tour B jest położony najdalej na południe od El Nido spośród wszystkich wariantów rejsów, jest więc trochę czasu do przemyśleń. Mijamy cypel na zachód od miasta i przed nami ponownie cały Archipelag Bakuit. Powoli zmienia się skala wszystkich widocznych wysepek - jedne staja się większe drugie się zmniejszają. Chmury coraz rzadsze, czasem wygląda słońce - będzie dobrze... :-)
    Tymczasem moje myśli uparcie krążą wokół wczorajszego dnia. Tego co widzieliśmy, co poznaliśmy i różnic, które dzielą nasze światy. Myślę o niesprawiedliwości społecznej. O tym, że jedni rodzą się w bogatych rodzinach zamieszkałych w krajach rozwiniętych i nie maja problemów z edukacją, służbą zdrowia, z dostępem do różnych (potrzebnych i niepotrzebnych) dóbr materialnych, a inni muszą umrzeć w wieku dziecięcym bo rodzicom brak środków do życia i leczenia. Przepych obecny u tych pierwszych powoduje to, że nie zwracają uwagi na dobra podstawowe, na wartości podstawowe, często w pogoni za kolejnymi emocjonalnymi atrakcjami, zatracają swoje życie. Dla tych drugich drobna oznaka życzliwości lub zwykły długopis dany w podarku może być szczęściem. Staram się to odnieść do siebie aby nie oceniać innych. W którym z tych światów jestem i w którym byłbym szczęśliwszy?
   Łódź dobija do brzegu jednej z wysp. Rozpoznajemy ją, 3 dni wcześniej to właśnie tu mieliśmy przymusowe lądowanie na posiłek, bo pogoda pokrzyżowała nam plany. To Panggulasian Island. Mówimy o tym przewodnikowi, ten trochę zdziwiony mówi, że ta wyspa to atrakcja tour B... ;-). No cóż, wskakujemy do wody, wiemy już gdzie jest najfajniejsza rafa, więc robimy konkurencje przewodnikowi. Biorę GoPro i ścigam się pod wodą z rybami. Dostrzegam na dnie ciekawego morskiego węża, niestety w tym momencie widzę, że obudowa od aparatu zaparowała. Po godzinie wchodzimy na bangkę i płyniemy dalej. Jest słońce. Co prawda wysoko pozostałości jeszcze chmur ale wiemy, że już dziś nie powinno padać.
    Naszym kolejnym celem jest słynna Snake Island, znana mi z kilku slajdowisk i internetu. W zasadzie atrakcją nie jest sama wyspa a łacha piachu, która łączy tą wyspę z kolejną. Dobijamy do brzegu i wchodzimy na jej wierzchołek. Stamtąd dopiero widoczna jest piaszczysta mierzeja.


 Niestety w tym czasie kiedy my jesteśmy jest przypływ i biały piasek ledwo widoczny, ukryty na metr pod wodą. Jak zwykle coś mnie pcha w kierunku przeciwnym niż wszyscy, więc schodzę z drugiej strony wzgórza przez jakiś busz i dziką roślinność. Odkrywam dzbaneczniki - drapieżne dla owadów rośliny. Robię zdjęcia w ich naturalnym środowisku. Co prawda spotkaliśmy się już z nimi podczas wcześniejszych podróży, choćby na Borneo ale tych tutaj jest naprawdę sporo, całe zbocze obrośnięte dzbanecznikami. Wydaje mi się że są to dwa oddzielne gatunki tej rośliny. Wołam dziewczyny ale przez szum wody i wiatr nie mam szans. No cóż - poopowiadam im o tych dziwnych mięsożernych roślinach i pokażę później zdjęcia... ;-). Schodzę na dół, biorę z łodzi płetwy i wypływam wzdłuż słynnej łachy piachu. Z jednej jej strony podwodne pastwisko z plątaniną zieleni, z drugiej jej strony zniszczona przez kotwice od łódek rafa. Muszę wypłynąć dalej aby zobaczyć ją w nienaruszonym stanie. Natka i Karolina wołają mnie z łodzi. Czas płynąć dalej.
   Okrążamy Snake Island i płyniemy jeszcze bardziej na południe, aż do wybrzeży któregoś z półwyspów Palawanu. Dopływamy do pięknej małej zatoczki. Przewodnik brzegiem prowadzi nas do jaskini - Cudognon Cave. Cholera, gdzie tu może być jakaś jaskinia? Wszędzie jednolita ściana skalna. W końcu dochodzimy do małej dziury w skale. No tak - jest! Niewielki otwór - może pół metra na metr. Wkładam głowę do środka jako pierwszy. Niestety nic nie widzę, oczy jeszcze nie przyzwyczaiły się do ciemności. Przewodnik zachęca aby wejść do środka.
- No dobra ale jak? - pytam - przecież tu się nie przeciśniemy!
- Dacie rade - mówi i chce odejść.
- Zaraz, zaraz, wejdź pierwszy, jesteś przecież naszym przewodnikiem - nie daję za wygraną.
- Eeee... ale ja muszę pomóc w przygotowaniu posiłku. Na tej plaży mamy obiad.
No pięknie! :-/. Jakaś mała dziura, w środku widzę tylko ciemność, smród od nietoperzy i mamy tam wskakiwać, nawet nie wiem jak tam jest głęboko. Wołam za oddalającym się przewodnikiem:
- Czy tu jest bezpiecznie?
Co słyszę w oddali?:
- Yes, yes...
No trudno, przeciskam się tyłem w dziurę, staram się dosięgnąć nogami podłoża, czuję tylko, że nogi wkładam do zimnej wody. Q...! wyciągam szybko wyżej ale już nie mogę dosięgnąć dobrze otworu, spadam w wodę.... Myślałem, że to studnia, więc przygotowałem się na zanurzenie, tymczasem spadłem na kolana. Mam dno! :-), woda wcale nie jest głęboka i kilka kroków dalej ma może pół metra. Ufff... A już przez moment czułem się podobnie jak kiedyś gdy zgubiłem się w dżungli w okolicach pewnej świątyni oddalonej jakiś kawałek od kompleksu Angkoru w Kambodży... A było to tak:
Poszedłem wtedy za potrzebą ścieżką, kawałek w głąb dżungli, dziewczyny zostały w świątyni. Po załatwieniu potrzeby uwagę moją zaabsorbował pewien kolorowy ptak skaczący z gałęzi na gałąź, później zobaczyłem w oddali jakąś polanę na której wydawało mi się że dostrzegam jakieś zwierzę i nagle zobaczyłem że nie stoję na żadnej ścieżce tylko pośrodku drzew oplecionych buszem i lianami. Przypomniało mi się, że wszędzie wokół tej świątyni były tabliczki informujące aby nie schodzić ze ścieżek bo teren zaminowany i ... zrobiło mi się gorąco. Słonka nie było widać, bo drzewa wysokie. Trafiłem na ścieżkę dopiero po godzinie, gdy namierzałem słuchem rzępolenie jakiejś przyświątynnej 'cambodia band orchestra' - gości, którzy stracili kończyny lub inne części ciała właśnie na minach pozostawionych na polach i w dżungli przez Czerwonych Khmerów. W końcu jakoś wyszedłem z tej opresji ale dziewczyny już mnie później nie puszczały samego na siusiu... ;-)
 Tymczasem oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Jaskinia duża, wysoka, w sklepieniu kilka otworów, więc niewielkie światło oświetla fragmenty ścian. Krzyczę do dziewczyn aby wskakiwały do środka. Natka próbuje się przedrzeć ale ma takie same obawy jak ja kilka minut wcześniej. Pomagam jej i już za chwilę jest w środku. Karolina nie może się zdecydować, odpycha ją zapach odchodów nietoperzy. Trudno. Idziemy zwiedzać jaskinię we dwójkę.


Większość dna jest w wodzie. Wchodzimy na skały i przechodzimy do kolejnej. Tam widać wejście do następnej ale bez sprzętu raczej się nie da zejść. Wracamy do pierwszej jaskini i wchodzimy w różne zaułki, w końcu trafiamy do niecki, która wcześniej się nam wydawała niedostępna. Pod sklepieniem słychać piski nietoperzy, zresztą zapach świadczy o ich licznej obecności. Natka wychodzi z jaskini, ja jeszcze robię zdjęcia. Przez otwór przeciska się jedna z Filipinek, chce zrezygnować ale pomagam jej się dostać do środka, czekam ąż zwiedzi całą jaskinię i razem wychodzimy na brzeg.
    Jest już obiad. Przewodnik oraz sternik przygotowali pyszności. Siadamy do stołu na który cały czas trafiają nowe dania. Od owoców morza, poprzez kurczaki po tradycyjne owoce. I znowu nie dajemy rady nawet połowy tego zjeść. Dziewczyny idą snurkować, ja rozmawiam jeszcze z Filipinkami. Okazuje się, że jedna pracuje w Dubaju, druga w Singapurze. W ojczyźnie spędzają wakacje. Rozmawiamy o życiu w różnych krajach Azji Pd-Wsch. Sporo zwiedziły, więc mają wiedzę. Ich marzeniem jest jednak polecieć do Europy. Proponuję im, jeśli będą w Polsce (a warto!) aby się odezwały - będę robił za przewodnika. Śmieję się tylko aby nie było to w stylu japońskim - 1,5 dnia na Europę Środkową... ;-). Wymieniamy się mailami.
    Płyniemy do kolejnej wyspy - Pinasil Island z wielką jaskinią w środku to - Cathedral Cave. Podpływamy w pobliże wejścia do tej jaskini. Pytam czy mogę wyskoczyć za burtę aby tam dopłynąć. Przewodnik się przestraszył, że chcę wyskoczyć i zaczął mnie straszyć dużymi prądami w okolicach wejścia do jaskini. Odpuściłem - może i miał rację. Ryzyko trzeba też kalkulować...
    Nasza łódź ma problemy z silnikiem, co chwila gaśnie albo wchodzi na wysokie obroty - chyba coś z jakimś wewnętrznym sprzęgłem. Mam tylko nadzieję, że na jutro ranek dopłyniemy do El Nido... ;-). W końcu dopływamy do Pinagbuyutan Island. Tu mamy snorkowanie oraz białą plażę dla siebie. Woda po deszczach nie jest tak dobrze przejrzysta jak wcześniej ale i tak widoki są niesamowite.


Wychodzę na brzeg i idę zobaczyć jakieś resztki szałasu na plaży. Gdy dochodzę w pobliże spod kawałka blachy wyskoczył w popłochu jaszczur. Może miał metr, może półtora długości. Niestety nie zdążyłem go nagrać, zniknął wśród roślinności przybrzeżnej.
   Wracamy do El Nido. Rozglądam się jeszcze po topografii tego przepięknego archipelagu. Cieszę się, że byliśmy na tyle zdeterminowani, że tu trafiliśmy. Naprawdę było warto.
[SS]



W oczekiwaniu na rejs.

Płyniemy :-)
 

Wierzchołek Snake Island.

W oddali widoczna mierzeja.

Widoki na Archipelag Bakuit


Dzbaneczniki
 


Jaskinie ...

... od środka.

Snorkowanie w okolicach Cudognon Cave

Cathedral Cave

Pinagbuyutan Island




Odpływamy do El Nido.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz