wtorek, 26 sierpnia 2014

19 - Podziemna rzeka

24.07.2014 r.

(Karolina)

     Dziś pobudka wcześnie rano. O 4.00 zadzwonił budzik, a my dopiero co kładliśmy się spać. Musimy być o 4.50 na dworcu autobusowym kilka kilometrów za El Nido. Możemy tam dojechać tricyklem. Pakujemy jeszcze mokry sprzęt po wczorajszej wycieczce. Nic przez noc w zasadzie nie wyschło. Może wieczorem w Puerto Princesa uda się to dosuszyć. Wychodzimy z naszego hostelu do miejsca postoju tricykli, ustalamy cenę i jedziemy. Jesteśmy jak zawsze przed czasem. Próbujemy się zorientować skąd odjeżdża nasz bus. Jest już na stanowisku, ale jeszcze nie możemy wsiąść.



Jakoś już przyzwyczailiśmy się do tego, ze na punktualny odjazd nie mamy, co liczyć: -). W końcu o 5.10 przyjeżdża na motorku gość z lista rezerwacji i sprawdza obecność. Mieliśmy zarezerwowane miejsca zaraz za kierowca (tak przynajmniej twierdził Aram) a tu okazało się, że siedzimy w innym miejscu. Przy moim 160 cm wzrostu kolana mam na wysokości brody....a czeka nas 4 godz. podróż. Jakie katusze musi przeżywać Sławek... Ruszamy. Próbuje zasnąć, ale droga jest tak dziurawa że ciągle podskakuję. Pierwszy przystanek jest po godz. jazdy ale nawet nie próbuje wysiać. Nasz największy plecak jest wciśnięty pomiędzy siedzeniami ostatniego rzędu. Jeden z pasażerów chce sobie z niego zrobić dodatkowe siedzenie. Mamy tam cala kosmetyczkę i apteczkę, wiec Sławek tłumaczy, aby nie siadał na nim, gość wydaje się być zdziwiony tą prośbą, w końcu daje za wygraną i siada na innym bagażu.
      Celem naszej dzisiejszej podroży jest Podziemna Rzeka w Sabang. To jeden z nowych 7 cudów natury, została także wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. My o niej wiemy z internetu, z podróżniczych blogów. Jest także wymieniona w nowym wydaniu LP. Podziemna Rzeka to ciąg ponad 20 km różnych korytarzy, do niedawna największy i najdłuższy tego typu obiekt na świecie (kilka lat temu w Laosie odkryto podobnież jeszcze większą).
Jednak żeby się tam dostać musimy najpierw dojechać do skrzyżowania dróg w okolicy Tapul, a tam złapać coś, co zawiezie nas do Sabang. Wczoraj załatwiliśmy z Aramem nasz transport. W zasadzie do Underground River są organizowane całodniowe lub dwudniowe wycieczki, zarówno z El Nido jak i Puerto Princesa. Nas one jednak nie interesują, chcemy się tam dostać sami. Aram twierdzi, że jest z tym problem - nie mamy permitu - specjalnego pozwolenia na zwiedzanie tej atrakcji. Podobno jest limit wejść dziennie - maksymalnie - 600 osób. Wyrobienie tego świstka to najczęściej 1 dzień, a my tego samego dnia musimy być wieczorem w Puerto, gdyż rankiem mamy lot do Manili. Długo ustalaliśmy różne warianty, w końcu Aramowi przypomniało się, że ma w Sabang swoją przyjaciółkę, która sprzedaje rejsy do Podziemnej Rzeki. Kilka telefonów i pozałatwiał nam permit na dziś. Czego się nie robi dla przyjaciół :-).
     W drodze zatrzymujemy się, tym razem na dłuższy postój, bo kierowca zamierza zjeść śniadanie. W tym samym miejscu zatrzymywaliśmy się gdy jechaliśmy do El Nido, pewnie to taka stała meta dla kierowców. Na śniadanie decyduje się tylko Sławek, my z Natka jakoś nie bardzo mamy ochotę. Przed dalszą drogą upewniamy się, że kierowca pamięta że nie jedziemy do Puerto Princesa a wysiadamy wcześniej. Wszystko ok, za godzinę powinniśmy być już na miejscu. W końcu dojeżdżamy do maleńkiej wioski gdzie krzyżują się trasy z El Nido do Puetro Princesa oraz do Sabang. Wysiadamy.
       Zastanawiamy się, co dalej. Wyjmujemy kartkę, którą otrzymaliśmy od Arama. Mamy tam namiary na jego przyjaciółkę, która ma nam pomóc w dotarciu do celu. Gdy głośno zastanawiamy się gdzie iść, podchodzi do nas kobieta. Pokazuje Sławkowi sms-a z naszym nazwiskiem i pyta czy to my. No jasne! To jednak nie przyjaciółka Arama ale jakaś jej koleżanka, która sprawdza czy wysiedliśmy z busa i ma nam pomóc wsiąść do kolejnego do Sabang... ;-). Mamy jeszcze godzinę, więc przechodzimy na druga stronę do sklepiku gdzie obok stoi kilka stolików. Zaglądamy w garnki i decydujemy się z Natką na smażony makaron z warzywami.
Sławek na drugie śniadanie - red horsa :-). To miejsce to centrum wioski, wszystko dzieje się wokół tego miejsca. Co chwila ktoś przychodzi coś zjeść, albo kupić np.: 1-2 papierosy, szampon jednorazowy w małej saszetce, lody itd.... Z przyjemnością obserwuje się takie życie. Każdy się z każdym zna.
      Jest bus, podrywamy się. Kobieta mówi że niestety nie ma wolnych miejsc i musimy poczekać na publiczny autobus. Niestety nie do końca wiadomo za ile czasu. Zaczynamy zastanawiać się czy w ogóle uda nam się dziś dotrzeć do Sabang. Od 2 godzin już czekamy. Musimy być najpóźniej o 14.00 bo już potem żadna łódź nas nie zabierze. Podjeżdża autobus. Pakujemy się, nasze bagaże na dach. Znane nam już klimaty, wszystkie okna pootwierane, po 3 siedzenia z jednej stronie, po drugiej dwa. Pytamy ile czasu zajmie nam droga - trudno powiedzieć. Zanim jeszcze ruszyliśmy kobieta powiedziała, ze wyśle sms-a, że już jedziemy. Patrzymy na zegarek mamy trochę ponad godzinę czasu, aby dotrzeć. Chyba zasypiam, nawet sama nie wiem, kiedy. Budzi mnie ostre hamowanie. Autobus zatrzymuje się na moście, wysiada kilku gości i schodzą do rzeki. Napełniają baniaki wodą i taszczą je na dach.



Sławek mówi, że to do chłodnicy tego rozklekotanego autobusu. Trochę to trwa. Nerwowo zerkamy na zegarek. Nie wiemy gdzie jesteśmy, ile do celu. W końcu ruszamy. Pytam konduktora za ile będziemy w Sabang. Za 10 minut. Może się wyrobimy.

Co chwila są kolejne przystanki, każdy wysiadający ma ze sobą niezliczona ilość bagaży i te nasze 10 minut minęło już 15 minut temu. W końcu docieramy.
      Szybko wysiadam, płace za podróż, Sławek zabiera plecak z dachu. Podchodzi do nas uśmiechnięta kobieta i mówi, że jest przyjaciółką Arama. Już się denerwowała i szybko musimy się zorganizować, bo mamy tylko 15 minut. Przechodzimy do jej biura, dajemy kasę i paszporty. Czekamy chwilę. Udało się, mamy permity, wiec płyniemy. Zostawiamy główne bagaże u niej w biurze. Na przystani wsiadamy na łódź, która zawiezie nas na miejsce, gdzie będziemy mogli dostać się do Podziemnej Rzeki. Płyniemy sami! :-). Rejs trwa około 15-20 minut. Jest już odpływ wiec musimy sporo przejść do brzegu. Dochodzimy do miejsca, gdzie okazuje się pozwolenia. Dalej idziemy już sami ale ścieżka przez dżunglę wyraźna. Z daleka już czuć charakterystyczny "zapach" nietoperzy. Czeka na nas przewodnik. Zakładamy na głowy pomarańczowe kaski (wyglądamy jak Bob Budowniczy - Michasiowy na pewno by się spodobało).



Jesteśmy tylko we trójkę na łodzi. Podpływamy pod jaskinię. Przewodnik ostrzega, abyśmy mieli zamknięte usta patrząc w górę :-). Jak tylko wpłynęliśmy i powiedział, aby spojrzeć w górę - cała masa nietoperzy, jeden przy drugim. Zapach ich odchodów strasznie mnie dusi. Ale nie przyjechałam tu marudzić. Zaciskam zęby i słucham. Sławek na przodzie łódki dostał bardzo ważne zadanie. Do akumulatora podpięta jest wielka lampa, która ma oświetlać drogę, a gość będzie mówił, w która stronę należy zwrócić lampę żeby dojrzeć to, o czym opowiada. Ja z Natką siedzimy przed przewodnikiem. Jaskinia robi na nas niesamowite wrażenie. Jest tu pięknie. Każdy zwis stalaktytów coś przypomina. Grzyb, ogórek, ananas, brzoskwinie, papryka, dinozaur, statek itd.



W zasadzie wszystko zależy od wyobraźni człowieka. Wpływamy do wielkiej jaskini, gdzie oczom naszym ukazuje się postać Matki Bożej, Św. Józefa i Jezusa. Oczywiście to wszystko jest stworzone przez naturę i kształtem właśnie przypomina te postacie. To miejsce nazywa się 'Katedra', gdyż jest najwyższym miejscem w podziemnej rzece (65 metrów wysokości). Niestety po przepłynięciu około 1,5 km. musimy zawrócić. Aby płynąc dalej, na kolejny odcinek, potrzebne są oddzielne pozwolenia. Nam jednak takich nie udało się uzyskać. W drodze powrotnej rozmawiamy o liczbie turystów, jaka co roku odwiedza to miejsce - 600 dziennie. Pomnożyć to przez liczbę dni w roku (są oczywiście takie dni, kiedy nie ma wycieczek, bo poziom rzeki jest za wysoki), ale to i tak robi wrażenie. Nasz przewodnik pracuje już 12 lat, przez pierwszy rok trochę się bał. Teraz w zasadzie może płynąc z zamkniętymi oczami. Opowiada bardzo ciekawe informacje. Żyje tu 9 gatunków nietoperzy oraz kilka gatunków ptaków podobnych do jaskółek, które prawie nas atakują jak w filmie Hitchcock'a. Muszę przyznać, że już chciałam zrezygnować z przyjazdu tu. Teraz wiem, że bardzo dużo byśmy stracili. Piękne jest to miejsce. I nawet już nie czuje tego smrodu. Człowiek nawet nie jest w stanie wyobrazić sobie, co natura potrafi stworzyć. Wracamy przez dżunglę na plażę, gdzie czeka na nas łódź do wioski.


Wracamy już do Sabang. Odbieramy nasze bagaże, jemy jakiś szybki posiłek u naszej znajomej, dziękujemy za pomoc i wsiadamy tym razem już do busa, który zawiezie nas bezpośrednio do Puerto Princesa. Gdyby nie pomoc Arama nie udałoby nam się dziś zobaczyć tego magicznego miejsca. Zrobił to zupełnie bezinteresownie dla nas. Podróż busem do miejsca, skąd jechaliśmy autobusem zajęła około 40 minut, autobusem publicznym ten sam odcinek pokonaliśmy w 1,5 godziny. A to, dlatego, że autobus zatrzymuje się na każde żądanie. Dodatkowo zatrzymuje się i zostawia ludziom zakupy pod bramą.
     W końcu docieramy do Puerto Princesa. Na dworcu autobusowym negocjujemy cenę za dowiezienie nas do wybranego wcześniej hostelu. W końcu jeden z kierowców zgadza się na nasze warunki. Okazało się jednak, że tam nie ma internetu, a chcemy sprawdzić nasze loty na stronach przewoźników. Jedziemy szukać dalej. Drugi jest poza naszym budżetem. Pytamy kierowcę tricykla, czy zna coś taniego i niedrogiego w okolicach lotniska, zgadza się nas zawieźć do miłego hoteliku. Warunki ok, cena do negocjacji. Uzyskujemy taką, jaka jest dla nas akceptowalna. Wieczorem idziemy już na naszą ostatnią kolację na Filipinach. Trafiamy do restauracji. Ja zamawiamy rybę w sosie slodko-kwasnym oraz sałatkę. Natka ze Sławkiem oczywiście krewetki. Jak się później okazało to były langustynki. Porcje były tak ogromne, ze ja nawet nie ruszyłam sałatki. Natka ledwo zmęczyła te 4 langustynki, Sławek zamówił sobie 5 i widzę jak mu prawie już uszami wychodzą. Jest twardy... Musimy posiedzieć przez 10 minut, bo żadne z nas nie jest w stanie się ruszyć. W końcu jakoś po woli wracamy do naszego hotelu.
      Dziś już ostatnia noc na Filipinach. Jutro wylatujemy. Tak na gorąco, pod wpływem chyba jeszcze emocji, myślę sobie, ze za rok tu wrócimy.
[KS]

 
W El Nido o 4 nad ranem czekamy aż kierowca busa się obudzi i wpuści nas do środka

 Dotarliśmy do małej przesiadkowej wioski Tapul.
 
 W oczekiwaniu na dalszą drogę, korzystamy z 'garnków' - jemy śniadanie.


Sławek wybiera Red Horsa.
 

Dzieci zawsze są prześliczne.
 

Jedziemy do Sabang. 

Bardzo często takie hasła są widoczne w miejscach transportu, szkoda, że nie w Polsce.

  To prawdopodobnie pod tym masywem płynie podziemna rzeka


Publiczny transport zatrzymuje się na każde żądanie.


Docieramy do Sabang...


... wynajmujemy łódź w przystani i płyniemy do ujścia Podziemnej Rzeki.



Widoki podczas rejsu Zatoką St Paul na Morzu Południowochińskim.


Docieramy na plażę, teraz tylko krótka marszruta przez dżunglę do ujścia podziemnej rzeki.

 
Obowiązkowe kaski ;-)


Jak każdy to każdy - Sławek też... ;-)

 

U ujścia Podziemnej rzeki.
 
Wpłynęliśmy do środka.

Na sklepieniach niezliczone nietoperze.


Przewodnik opowiada nam o różnych formacjach skalnych - tu widoczny jaszczur schodzący głową w dół do wody.
W oddali, oświetlona przez Sławka reflektorem Matka Boska


Sławek chciałby tu wybrać się na eksplorację korytarzy.

Ośmiornica

Meduzy lub grzyby.
 

Po ponad godzinie, wypływamy na słońce.

Dżunglą wracamy na plażę.
Jesteśmy jeszcze ciekawi całej tej historii powstania tego utworu skalnego. Na dole tego postera mapka z Podziemną Rzeką.

Wychodzimy na plażę gdzie czeka na nas łódź.


Widzimy jeszcze szalejące na plaży makaki.
 

 
Wracamy do Sabang


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz