piątek, 4 października 2013

Lombok - Mataram

2.08.2013 r.

 
   Po 24 godz. docieramy do celu - jesteśmy na dworcu w Mataram. Jeszcze nie wyszliśmy z autobusu a już jest kilku chętnych z propozycją podwiezienia do guesthousu. Musze przyznać, że większość sprzedawców w Polsce powinna uczyć się od ludzi z Azji jak handlować; jak najlepiej sprzedać, a nie napracować się ;-). Zaczynamy negocjacje - cena wyjściowa 8 USD - cena końcowa 2 USD :-). Trening czyni mistrza. Po 30 minutowym błądzeniu po ulicach (mimo, ze taksówkarz zapewniał, że wie gdzie jest nasze miejsce noclegowe) znajdujemy nasz guesthouse. Prowadzi go Hindus - artysta malarz. Bardzo miłe klimatyczne miejsce, tylko 3 pokoje. Warunki trochę spartańskie, ale nam odpowiadają. W końcu można rozprostować kręgosłup ;-). Chwila wytchnienia. Zmywamy z siebie kilogramy brudu.


Nasz gospodarz (to ten w czerwonej koszulce... ;-) )

Natka wyczytała w Lonly Planet, że zaraz obok jest fajna cukiernia. Musimy to sprawdzić (mimo, że w zasadzie nie jadamy słodyczy), ale zawsze warto posmakować czegoś nowego. Po wejściu do niej oczy dostają oczopląsu od liczby różnego rodzaju ciastek, babek, tortów i innych słodyczy. Są tak kolorowe, że aż chce się spróbować każdego. Każdy coś sobie wybiera. Wracamy na popołudniową drzemkę, bo jest potwornie gorąco i nie mamy siły spacerować, a zmęczenie długim transportem z Labuanbajo też daje znać o sobie. Więc korzystamy z okazji.
Popołudniem z przewodnikiem w ręku ruszamy zobaczyć dwa polecane miejsca w Matarm.
Nie powalają :-(.


Włóczymy się po ulicach, targowiskach, straganach...

Zaczyna się już ściemniać, za chwile miasto obudzi się do życia. Obecnie w Indonezji trwa Ramadan, wiec można coś zjeść dopiero po zachodzie słońca. Siadamy w lokalnej ulicznej "knajpie" (czytaj - dwa stoliki na chodniku, maszynka z palnikiem i kawałek drewnianej lady). Zamawiamy kurczaka (jest również w wersji dla twardzieli - całe kurczaczki w całości - łącznie z głową i wnętrznościami... ale ja jakoś nie mogłam się przełamać). Sprzedawczyni pyta się czy coś chcemy do picia - z żartów pytamy o Bintanga (jesteśmy w dzielnicy muzułmańskiej, do tego Ramadan) wiec marne szanse. A tu niespodzianka, odpowiedź: nie ma problemu. Jeden chłopak z obsługi przechodzi przez ulice i 3 min później wraca z butelka piwa zapakowaną w czarną foliową torbę. Chwile później dostajemy usmażonego w głębokim tłuszczu chrupiącego kurczaka z pikantnym sosem i warzywami. Palce lizać :-). Sławek tylko spieszy się z opróżnieniem butelki bo sąsiedzi przy stoliku dziwnie na niego zerkają ;-).


 A jednak udało nam się znaleźć 'normalne' porcje kurczaka :-)

... i po sprawie :-)

  Jutro już kończymy naszą przygodę z Indonezją. Wylatujmy do Kuala Lumpur.
Selamat tinggal - czyli 'do widzenia' (pewnie to nie koniec naszych przygód z Indonezja, zapewne kiedyś jeszcze tu wrócimy).
[KS]

   Dopiszę kilka słów do tekstu Karoliny. Dotarliśmy do Mataram, stolicy Lomboku. Sama wyspa jest wielkością porównywalna z Bali. Ma charakter wulkaniczny. Najwyższy jej wulkan Rinjani, wraz z geologicznymi przyległościami zajmuje blisko połowę wyspy i wznosi się na wysokość 3726 m npm. Marzy nam się wspinaczka na niego lecz z braku czasu odkładamy to na bliżej nieokreśloną przyszłość, aczkolwiek z mocnym postanowieniem powrotu na Lombok :-). Lombok różni się od sąsiedniej Bali zarówno religią (na Bali dominują balijscy hindusi, Lombok jest muzułmański), jak i zainteresowaniem turystów (Bali to taka warszawska Marszałkowska, choć po zamachach terrorystycznych turyści trochę odpuścili, Lombok zaś odwiedzany jest znacznie rzadziej i jeśli już, to w celu odwiedzenia 3 małych wysepek Gili lub dla twardzieli wejście na Rinjani, które zresztą do najprostszych nie należy). Gdzieś znajduję interesującą mnie informację - Lombok w miejscowym języku znaczy - ...., no co? - papryczka!!! :-), więc z założenia, to już na starcie, powinno być moje ulubione miejsce w Indonezji ;-).
   Po południu wybieramy się na pieszą wędrówkę po Mataram. Chcemy zobaczyć Pura Meru, jak mówi przewodnik LP - największą i drugą pod względem ważności świątynię hinduską na Lomboku.



Jest poświęcona trzem największym bóstwom tej wiary: Brahmie, Vishnu i Shivie. W drodze do niej kluczymy różnymi zaułkami, przechodzimy przez miejscowe targowisko i stoimy przed nią. Tak jak pisała Karolina - nic specjalnego. Nie robi na nas wrażenia. Może dlatego, że już zbyt wiele tego typu świątyń widzieliśmy w Indiach.
  W pobliżu Pura Meru, a w zasadzie po drugiej stronie ulicy, znajduje się drugi 'niby ciekawy' obiekt w Mataram - Mayura Water Palace. Może kiedyś były to królewskie pałace, natomiast obecnie, niestety to miejski park z zanieczyszczoną sadzawką w środku. Odpuszczamy. Wolimy się poszwędać po uliczkach, wczuć w klimat tego miejsca.
  Zapada zmrok, a wraz z nim zwiększa się aktywność na muzułmańskich ulicach. Właściciele straganów z żywnością rozkładają swoje kramy. Unoszą się przesympatyczne zapachy smażonych potraw. Powoli i nam zaczyna doskwierać głód. Decydujemy się coś zjeść. Karolina zapragnęła kurczaka smażonego na głębokim tłuszczu. Sęk w tym, że w każdej, nazwijmy to - kuchni, podawany jest w całości, wraz z głową. Niekiedy z wypreparowanymi wnętrznościami jako delikates :-). Potrafię zrozumieć zniechęcenie swojej żony, chociaż sam mam chętkę na smażone flaczki i płucka. I w tym momencie zaskoczenie - Karolina nigdzie nie może znaleźć takiego przygotowanego bez głowy.... Ja się śmieję, sytuacja komiczna, z nikim nie można porozumieć się po angielsku - zostaje tylko migowy. Próby komunikacji Karoliny wyglądają mniej więcej tak: pokazując sprzedawcom na nieupieczonego kurczaka, wskazuje także na jego głowę, później swoją. Widzę popłoch w oczach sprzedawców, ewidentnie nie wiedzą czego ta kobieta od nich chce. Ale to nic, kulminacja jeszcze przede mną. Karolina też zauważa ten błysk niezrozumienia w obliczach swych rozmówców. Zdecydowanym, więc ruchem pokazuje kurczaka i ruch ręką wokół swej szyi. Jakby podcinanie gardła. Muzułmańscy kucharze, wręcz się w oczach kurczą, próbują zapaść się pod ziemię przed Karoliną, uciekają wzrokiem. A Karolina na całego: kurczak i ręka na szyi. Zastanawiam się co sobie myślą. Co ja bym myślał będąc na ich miejscu? Może na początek - 'gdzie jest ubojnia kurczaków', a może ' jak mi nie przyrządzisz tego kurczaka po królewsku to właśnie to cię spotka (w tym miejscu ruch podcinanego gardła)'.... Ja i Natka mamy ubaw na całego :-). Karolina mniej. A wspominałem przed wyprawą, że warto się choć kilkuset słów nauczyć w ich języku...
  Wracamy do naszego pensjonaciku. Ciężko do niego trafić, miał z nim problem nawet miejscowy policjant, gdy pokazywałem mu w przewodniku adres i mapę, a przecież staliśmy tuż obok właściwego miejsca. Dwóch braci Hindusów, prowadzi bardzo klimatyczne miejsce. Jeden z nich jest artystą malarzem drugi artystą muzykiem. Jednego dzieła oglądamy na ścianach guesthausu, drugiego po południu słyszałem przez sen (popołudniowa drzemka) jak śpiewa, a śpiew i głos miał cudny, cała klasyka rocka z gitarą w ręku.
  Wieczorem uzupełniamy wcześniejsze wpisy w notatniku i na blogu. Trochę dyskutujemy z Jamesem, który też wybrał owe miejsce na nocleg, rozmawiamy też z poznaną na miejscu Węgierką. W końcu kładziemy się spać.
   W nocy coś mnie obudziło, jakiś hałas. Zastanawiam się co to było. Drzwi od środka zamknięte, więc raczej nikt nie mógł wejść. Zaraz, znowu coś, przy stoliku jakiś metr od naszego łóżka. Szelest woreczków foliowych i torebki. Słyszę jak coś twardo zeskoczyło ze stolika na podłogę. Jakiś zwierz ale taki ciężki? Zastanawiam się może to jakiś pies. Budzę Karolinę. W zasadzie po to aby poprosić o komórkę i światełko w niej. Karolina nieprzytomna ale podaje mi komórkę, zapalam w niej funkcję latarki, świece ale przez moskitierę niewiele widać. Nastała cisza. Wyłączam latarkę i nasłuchujemy. Lekki tupot nóżek w kierunku drzwi. I cisza. Prawie zasypiam, gdy słyszę znów tupanie nieproszonego gościa. Tak, już wiem..., Karolina też, bo nagle odpłynęła mi krew gdy zacisnęła  mocno na mnie rękę :-\ To szczur. Przyszedł znowu. Przez nieszczelne okno graniczące z pokojem Jamesa. Zeskoczył na podłogę i idzie śmiało do stolika. Słyszę jak niezdarnie skacze na stołek a później na stolik. Po chwili wsuwa ciacha, których Karolina nie schowała. Zastanawiam się jakich jest rozmiarów ale z odgłosów i zuchwałości przypuszczam, że całkiem pokaźnych. No cóż czas skończyć tę ucztę, bo dłużej tego uścisku Karoliny nie wytrzymam ;-) - włączam światełko w komórce. Szczura nie widzę ale go słyszymy. Z ociąganiem zeskakuje ze stolika i przemieszcza się do okna Jamesa, kilka razy podskakuje, w końcu mu się udaje. Ciekawe co dobrego na stoliku zostawił Anglik? ;-) ale chyba skromniutko się odżywiał skoro szczur z jego pokoju czmychnął do naszego... ;-). Reszta nocy przespana - przynajmniej przeze mnie i Natkę.


Nasz pokój i bambusowe łoże. Tu gdzie jest wiatrak stoi stolik z którego nasz gość podkradał słodycze :-)


Na prośbę Natki robię zdjęcie obrazom wykonanym przez naszego gospodarza, ten akurat wisiał w naszym pokoju.

Pura Meru, jedna z głównych bram.

Pura Meru


Mayura Water Palace



Nas jednak bardziej ciekawi życie na ulicy.


Sprzedawcy płyt z muzyką i filmami, tu jeszcze nie dotarło restrykcyjne prawo autorskie... ;-)

Pamiętacie poprzedni post 'W klapkach przez Indonezję'? ;-)


A tu miła właścicielka 'sklepu z klapkami'. A że moje już się prawie zdarły, więc mocno zastanawiałem się nad zmianą.
 
[SS]


W zasadzie tego nie robimy ale tym razem podamy namiar na sprawdzony nocleg w Mataram:
Ratu Guesthouse
Jl AA Gede Ngurah 45 Mataram
Mapa:
http://www.lonelyplanet.com/indonesia/nusa-tenggara/mataram/hotels/ratu-guesthouse


 


Wyświetl większą mapę

2 komentarze:

  1. Z dat wynika, ze postanowiliscie na dluzej zostac w Indonezji. Nic dziwnego..
    Ale napiszcie przynajmniej, jak tam sie zyje nowym emigrantom z tak dziwnego kraju jak Polska...

    RA
    12.11.2013

    OdpowiedzUsuń
  2. Inna kultura... inni ludzie - wyjątkowa podróż, gratuluje.

    OdpowiedzUsuń